Okropnie ciężki dzionek. Wiatr za oknami a w głowie wielki ból. Zawsze tak mam. Cała noc spartolona także była. Do tego złość jakaś się we mnie gotuje. To też normalne. Cały dzionek ledwo wytrzymałam by nikogo nie opitolić. Udawało się. Do momentu gdy popitolona butelka po piwie jaką mąż zostawił,nie strąciła się moim łokciem zahaczona. I dopóki gar gorącego mięsa z cebulką dokładnie nie przykryto (zaraz sobie przypomniałam ze łzami jak dawno temu musiałam karkówkę wywalić bo się skwasiła). No i się potoczyła lawina słowna. Koty zwiały. Rodzina wyległa i cicho zamiatać szkło zaczęto. Ale mięcha tak łatwo nie odpuściłam przypominając rosołek i koperkową...O reszcie nie pamiętam. A szkoda bo żale mam dziś mocno wielkie. Chyba chora będę.
Janusz pojechał do pracy. Wróciłam z karmienia. Koty nie doceniły dziś żarcia i sporo zostało z rana. Może też je głowa boli.
Domowe śpią. Tylko Fartoszek czuwa. Mój biedny Farcik. Boże, jemu tak dom potrzebny. Tylko kto kota z problemami zechce. Ciągle coś. Teraz uszy. A to paszcza. A to skóra. A to cholera wie co jeszcze.
Nie pisałam ale napiszę teraz, że Fartek był na konsultacji u dermatologa. Laryngologa kociego nie znalazłam. Nasza temu przyklasnęła. Więc ruszyliśmy. Do stolicy, ku wiedzy, ku rozwiązaniu problemu. Czemu ja zawsze mam nadzieję, choć wiem że nie powinnam, na cudowne rozwiązanie
Teraz też z takim uczuciem jechałam. To silniejsze ode mnie.
Ale to nie będzie o moich zawiedzionych nadziejach i samej wizycie. To będzie o
blodince. Dojechaliśmy, mimo korków na czas. Fartoszek był grzeczniusi podczas jazdy. Nawet długo nie czekałam na wejście do gabinetu. Nawet Janusz wyrobił się na wejście z nami mimo kłopotów z parkowaniem. Doktorek obejrzał kartę bogatą Fartka. Obejrzał samego kota dokładnie. Z uszu pobrał to coś i poszedł oglądać. Obświecił go dokładnie szukając w łysych plackach grzybula. Nie ma. Pobrano krew na badania. Potrzebna była lekka pacyfikacja kota bo miał inne plany. W ogóle Farcik dawał wyraźnie do zrozumienia ,że zadowolony nie jest i po jakimś czasie warkoliło mu się z gardła. I łapami opazurzonymi dystans trzymał. Janusz,podczas pobierania krwi, spitolił z gabinetu.
Pan uciekł oznajmił doktorek bez większego zdziwka. Doktorek swój chłop.Troszkę blondynki też w nim było bo mówiąc
ucho lewe wpierw sobie stronę swego ciała ustawiał. To samo było przy drugim uchu. Kot był twarz w twarz i trudno określić strony. Znam ten ból więc nie dziwię się
A potem
prześliśma do fachowości. Czym więcej słów się wylewało tym bardziej mi wara twarzowa opadała. Cudu nie będzie. Łatwo też nie będzie.
A bo sobie wyhodował francę co to psy tylko mają. A bo to gdyby był pies to wiadomo by było co robić. U kotó jej nie bywa i nie ma sposobu leczenia. A bo trudno coś z tym zrobić bo oporne prawie na wszystko. A bo bakteria nie jest groźna niby ale nie w takich ilościach. A bo badania było trzeba zrobić i jak one przyjdą to mi powie jakie ma plany. A bo to może reakcja z czymś tam na coś tam. A bo...
Słuchałam, pytałam, prosiłam o wyjaśnienia trzymając Farcika w ramionach. Po wysłuchaniu wywodu, bystro zauważyłam.
Chce pan mi powiedzieć ,że jesteśmy na ten czas w ciemnej doopie
...za przeproszeniem
Doktorek
http://bialobrzeska.waw.pl/dr-n-wet-kourou-dembele/