Dzięki Piotrek. Myślisz ,że ja to ogarnę? JA
Usiądę i będę dziergać w klawisze. Obiecuję. Dam znać co wyszło.
Tak czytając ostatnio wątki, gdzie pochwalono się różnymi wpadkami pomyślałam o nas. Może to już było
Ale wróci
Dawno, dawno temu zakupiliśmy kiedyś tam lodówkę. Dobrej firmy, samo się rozmrażającą , z osobnym zamrażalnikiem. Moje marzenie. Stara była już solidnie stara. To była Foka (kto pamięta taką firmę ?) co jajka na kamień potrafiła zamrozić jak miała dobry dzionek. Nie poszła na złom. O nie. Bo to twarda sztuka była. Tylko do "chłopa" piwnicy się wprowadziła, mięcho z rąbanki (kto pamięta rąbanki?) chłodzić. Facet moim opowieściom nie wierzył. Opowieściom o jej zdolnościach mrożących. Napakował ją więc po wrąbki. Dopchał kolanem. Zamknął zadem dociskając. Chodziła cięgiem dwa dni ale wreszcie się wyłączyła. A on do wiosny nawet grama mięcha nie wyjął. Chyba ,że rozbierając lodówkę i wyjmując kwadrat lodu. Bo z niej, tej foki to Królowa Śniegu AGD była.
Wracając do
temata No więc za pożyczkę pracową (kto pamięta kasy zapomogowe?) nabyliśmy nową. Rozmiarem akuratną. By szafek nie przestawiać. No cudnie nam się udało. Pominę fakt, że to samo rozmrażanie to była ściema obrzydliwa. Znaczy się prawdziwie nie trzeba było garów wody szykować by wstawić do środka, celem szybszego stopienia lodu. Nie trzeba było ręczników stosy układać by kuchni i sąsiadów tymże płynnym lodem nie zalać. Nie trzeba było brać dnia wolnego
by tego dokonać. W tej nowej, po tylnej ścianie ciekła non stop woda w kropelkach. Niestety,i wszystko było oślizłe i brzydko pachnące. W Królowej Śniegu wsio schło ale nie pokrywało się oślizłym glutem. I pojemnik na tą wodę trzeba było pilnować. A dziwny sprzęt będący w wyposażeniu ujawnił swą przydatność ,gdy nam odpływ się zatkał. Był to grzebania w środku dziury gdzie czasem wpadały dziwne rzeczy a wtedy woda wylewała się do środka. Szybko za Królową Śniegu zatęskniłam.
Ale co zrobić. Mam co chciałam. Stoi to to więc białe i błyszczące. Jest w użyciu a tygodnie płyną.
Płyną.
Płyną.
Którejś nocy dziwny dźwięk mnie obudził. Zlokalizowałam, że to sprzęcior nowy takie odgłosy wydaje. Przy załączeniu. Rano Januszowi nakazałam nasłuchiwać i poddać lodówkę obserwacji. Był w domu. Ponoć macał, zaglądał, odsuwał, dosuwał... Nic nie znalazł. A durnowata coraz bardziej warczy i stuka. Gwarancja pokazała ,że wcale taka nówka sztuka to ona nie jest. Za chwilkę już będzie prawie stara
i nie nadająca się na gwarancyjne leczenie. Umówiłam pana. Pan miał przyjechać. Choć nie chętnie. Z daleka. Ale serwis to serwis. Musi. Nie ustąpiłam bo nie szlag trafiał na to walenie i stukanie i warczenie. Janusz był w domu.Co by pana technicznie uświadomić. Bo ja blondynka jestem. Ja w pracy czekam na telefon.
Cisza.
Cisza.
Cisza.
Dzwonię. Pan był. Zrobił.
Mąż jakoś tak międli słowa.
I zamilkł.
I jakoś dziwnie wieści cedził
jakem chciała szczegóły dolegliwości lodówy się dowiedzieć.
Pan pojechał.
Pan odkrył co lodówce było.
Pan znalazł przyczynę jej głośnej pracy.
Pan zrobił.
Pan ... odsunął lodówkę od ściany , do której docisnął ją TŻ-t.
Pan znalazł nawet dziurę jaką tylna krata metalowa w ścianie wybiła.
Pan jechał tyle kilometrów by sprzęt przetargać o kilka centymetrów od działówki
Od tamtej pory już cicho chodziła.
A najważniejsze, nie byłam to JA!
Ta od gaf, pomyłek,
gór/duła i takich tam
Ale i tak jej nie lubiłam