Teraz deczko kulturą podjedzie. Tak refelksyjnie też bedzie. Dawno nie było.
Zupełnym przypadkiem obejrzałam film
Łowca z Willem Dafoe. Bardzo lubię tego aktora. Pierwszy raz poznaliśmy się na
Plutonie.
Zwróciłam uwagę na niego w ciemności sali kinowej. Film, tak okrzyczany, nie zrobił na mnie jakiegoś pioronującego wrażenia. Widać mało obeznana jestem w tej dziedzinie.
Ale on tak. Staram się ,jeśli mogę, nie ominąć niczego co z nim jest wyświetlane. W moich skromnych telewizyjnych możliwościach.
Facet mało piękny jest. Amantem nie pachnie.
Ba, nawet przy nim mało kiedy stoi
ale ma to "coś" w sobie.
Łowcę ominęłam wpierw klikając pilotem, bo już się zaczął. Nie lubię nie od początku zerkać. Ale mignęła mi jego twarz. Wróciłam więc. Sprawdziłam obsadę. Był jeszcze Sam Neill -którego też bardzo lubię. Zostałam na kanale. Nie spałam i tak czuwając nad Enterkiem.
Film mnie wciągnął bardzo. Bardzo. Wolna akcja jednak pełna wyrazu, niedopowiedzenia, mroczna postać Łowcy i jego celów. Piękne widoki. Trwają poszukiwania ostatniego tygrysa tasmańskiego o legendarnych właściwościach. Pokazane są związane z tym kłopoty ludzi co go na swej drodze spotkali. Mnie wzruszyła powolna przemiana wartości bohatera na skutek kontaktu z rodziną u której mieszkał. Smutny okrutnie film. Okrutny film. Nie takim widocznym, epatującym okruciństwem. Ale z dopowiedzeniem. Nie wiem jak dobrze to ująć. Film o strasznie smutnym zakończeniu. Choć i z dobrym wydźwiękiem. Długo jeszcze we mnie drgały emocje . Nie będę opowiadać treści. Ale warto obejrzeć jeśli ktoś będzie miał okazję.
Obejrzyjcie też
ListopisarzaOraz
Oskar i pani Róża