Pustka u nas. Starsznista. Luda zerowe. Mocniej niż zerowe.
Dla zainteresowanych
i nie zainteresowanych
napiszę ,że weta odwiedziliśmy. Wulkanek bez problemów się zapakował w transporter. Choć zadowolony nie był. Abnegat z pewną dozą obaw był upchany ale też się udało. Sie spociłam tylko. Bez sasadnie. Ale pot utrzymywał sie na mnie do końca wizyty. Abiś został wydany nam z opinią użeracza i pacyfilkatora wszystkiego i wszystkich co przy nim gmerają. Ruszyliśmy. Abnegat siedział cicho. Jeno oczy wywalał na zewnętrzny ąwiat. Jak poczuł powiew
wiateru i krople deszczu zacieły mu nos to skulił się na samym końcu kontenerka i miaukiem nie odezwał. Za to Wulkan załączył syrenę co miała dobre baterie. Zmieniał się jeno poziom wycia ale nie było przerw w dostawie "prądu". Od naszych drzwi wejsciowych, przez 4 piętra (a niech wsio wie,że my schodzimy
) do samego auta i w nim i u weta wył, jojczył, zawodził, płakał... Cienko, cieniusio. U Asi on poszedł na pierwszy ogień. Bo słuchać nie można było. waga wykazała 7,5 kg kota
Kiedy on sie tak spasł ? zakuty szczepieniem wróćił biegusiem do transportera tylko namiar na wejscie dostał. Smaczek w postaci Abisia został an koniec. Wdziałąm kurtkę by grubiej było. Odszukaliśmy w zakamarkach gabinetu siatkę, otarłąm pot z czoła i na sygnał lekkawo wystrachanej wetki otworzyłam drzwiczki. I zaraz zamknęłam , wpychajac futro warczące, bo ktoś drzwi otworzył. No szlag. Jak się puka i słyszy ,że za chwilę, to po cholere nosa się wsadza. Nie przekręciłam wcześniej klucza bo Janusz musiał (no , MUSIAŁ!) na peta wyjść. Ale teraz nie było to tamto. Niech stoi i czeka. Zakluczyłam wierzeje. Poprawiłam kurtkę, zacisnęłam szaliczek na szyjce osłąniając tętnice, wzięłam oddech głęboki, dałam znać wetce co trzymała podbierak, otworzyłam transporter. Pot okleił mnie dokładnie. Zakiciałam. Abinek wyszedł. Zerknął na zieloną siatę ze zdziwkiem. A potem to już z górki było. Dał się obejrzeć, w mordę zajrzeć, zrobić zastrzyk ze sterydu i wrócił grzecznie do "siebie". Drzwi otwarte zostały a za nimi Janusz stał i wielkimi oczami
zerknął na gotowe do wyniesienia koty. I na nas całe . I na gabinet bez krwi.
Już?! Już!Mały czyli Abnegacik- tak się oficjalnie nazywa- przytył u nas prawie 2 kg. Morda w strasznym stanie, ogień i czerwień, że nawet nie można dobrze zjrzeć. Dostał steryd i jak krwiste i palące zejdzie będziemy wizytować dziąsła. Bez robótki jednak się nie obędzie. Ciągle i ciągle się zastanawiam czy jego agresja nie wynikała z bólu. Strach też miał w tym udział. Bólu wielkiego. Żył z nim jakiś czas. Przez chwilę, jak zelżał, miałam z innym kotem do czynienia. On wczoraj rano nawet podrapać się nie mógł po brodzie tak go bolało. Nie powiem,że ciesze się z tego, że kocisko front zmienia. Nie taki był plan. Jednak ja widze różnicę. Wczoraj wskoczył mi na kolana i jak niechcący uraziłam go to mnie capł tymi biednymi zebami. Ja zamrałam. On też. Jednak nie zacinął szczęki. Ostrzegł tylko. Puścił dłoń na której nawet śladu nie było i jakby nic się nie stało z mruczeniem zrobił koło i ułożył się.