Na wstępie powiem, że zdaję sobie sprawę z tego, iż moje kotki nie są wyjątkowe ani pod względem wyglądu, ani pod względem historii - nie jest wzruszająca. Urodziły się i wychowały wśród osób, które je kochają i które się o nie troszczą. Są odrobaczone, zaszczepione, umieją korzystać z kuwety, jedzą karmę zarówno mokrą, jak i suchą (choć wolą tą pierwszą) oraz stanowią okaz zdrowia i "normalności". Prócz sterylizacji stanowią idealnych kandydatów do przygarnięcia. Wiem jednak, że potrzebujących kotów jest mnóstwo - sama żałuję, że nie mogę im pomóc. I wiem, że pięknych, wyjątkowych pod względem umaszczenia kotów również jest dużo - a moje są przeciętne w tej materii, choć mnie samej wydają się piękne właśnie takie, jakie są. Boję się jednak, że mimo tego, iż są zadbane, nie zostaną zauważone przez wzgląd na to, że takich jak one jest zbyt wiele.
Kocięta urodziły się 17 lutego 2016 r. Pisałam w ich sprawie post, ale wtedy jeszcze nie szukałam im domu, ponieważ były zbyt małe. Teraz natomiast najwyższa pora, by poszukać im nowego właściciela.
Tego nie trzeba czytać - część dla zainteresowanych historią
Moja kotka jest na wpół dzika. Niestety zaszła w ciążę i urodziła trzy zdrowe kocięta. Postanowiłam je wychować, ponieważ kocham te zwierzęta i zrobiłabym dla nich wszystko. Kupiłam kuwetę, żwirek, specjalne mleczka (gdy mama powoli je od siebie odstawiała), zabawki. Nie było mnie stać na transporter czy drapak. Na odrobaczenie i szczepienia zbierałam pieniążki, ponieważ chciałam zapewnić im przynajmniej tyle na dobry początek. Transporter pożyczyłam od koleżanki znajomej mamy i zabrałam maluchy do weterynarza. Mam je - że tak powiem - z głowy, ale problemem jest teraz ich mama, która nie daje się żadnym sposobem przekonać do zamknięcia się w czymś tak małym. Nie wiem już co robić, a zdaję sobie sprawę z tego, że jak najszybciej powinnam ją wysterylizować. Najprawdopodobniej ma ona stałą ruję, co jeszcze bardziej komplikuje całą sytuację. Weterynarz zaproponował "terapię" (podawanie zwiększonej dawki proszków antykoncepcyjnych, by zahamować przed zabiegiem zdolność do zajścia w ciążę), która będzie mnie kosztowała dużo pieniędzy. Tak samo zresztą jak kastracja. Więc jestem teraz w stanie bezustannego stresu i zastanawianiu się co będzie i jak rozwiąże się cała ta sytuacja. Naprawdę jest mi ciężko (głównie pod względem finansowym; brakuje mi też szczególnie transportera, który jest mi niezbędny, a na którego zakup średnio mogę sobie pozwolić - boję się, że jeśli już go kupię, to moja kocica i tak nie będzie chciała z niego korzystać), dlatego napisałam tutaj.
Koniec historii. Teraz jej główna część

Ogłoszenia zamieściłam na kilku stronach - odezwały się do mnie dwie osoby. 13-letnia dziewczynka i starsza pani, która w końcu zrezygnowała przez wzgląd na odległość, jaka nas dzieli. Jesteście więc prawdopodobnie moją ostatnią nadzieją. Piszę tutaj, bo wiem, że kochacie koty i jest w Was chęć pomagania im.

Pierwsza kotka jest czarna (po ojcu, z tego, co mi wiadomo). Jest najmniejsza i dość chuda - chyba z natury, bo dostaje jeść tyle samo, co reszta. Matka zresztą też jest drobnej postury, więc możliwe, że sylwetkę odziedziczyła właśnie po niej.


Druga kotka jest bura, tak samo jak brat (który ma potencjalnego nabywcę), ale ma brzydsze umaszczenie - jego pręgi są wyraźne i piękne, ona natomiast przypomina bardziej matkę. Jest najspokojniejsza z rodzeństwa. Stanowi typ obserwatora, który patrzy na wygłupy reszty ze szczytu kanapy. Choć oczywiście do niej po jakimś czasie dołącza - ale myślę, że w dorosłym życiu będzie zdecydowanie preferowała wylegiwanie się i leniuchowanie od wyczerpujących zabaw z właścicielem. Lubi być brana na ręce, głaskana i noszona po pokoju. Raczej się nie wyrywa i czasami sama przychodzi do siedzącej osoby, by ułożyć się na jej kolanach do snu. Korzysta z kuwety i nie ma oporów przed transporterem czy czekaniem u weterynarza... Ale radzę uważać na badanie. Osoba przytrzymująca Burą powinna mieć na sobie ochronne rękawice, bo nienawidzi badań i ostatnio poważnie mnie zraniła. Miałam otwartą buzię przed całą drogę do domu - spodziewałabym się takiej agresji po każdym, ale nie po niej.


I to tyle. Kilka kwestii organizacyjnych:
- idealnie byłoby, gdyby ktoś mógł przygarnąć je obie, ale to oczywiście nie jest żaden warunek
- równie wspaniale byłoby, gdyby ktoś miał własny transporter i mógł ją sam odebrać. W innym przypadku byłabym jednak w stanie dowieźć kociaka na terenie miasta, ewentualnie do sąsiadujących wsi
- jestem z Radomia (woj. mazowieckie). E-mail: igusia32@vp.pl, można się ze mną również kontaktować tutaj na chacie czy na PW.
Na koniec dodam, że oczywiście chciałabym je oddać w ręce kogoś, kto zapewni im kochający i bezpieczny dom. To wszystko. Dziękuję za uwagę i mam nadzieję - do zobaczenia!