Mała nie była kotna, boczki wystawały po najedzeniu się.
Trochę się już zaokrągliła, ale nadal jest szczuplutka.
To taki fajny dzieciak.
Grzeczna, pogodna, miziasta, przyjazna dla kotów.
A tu kolejna nowość:
Znajomy i jego pies znaleźli podczas spaceru obcego kota na skraju lasu, tuż za osiedlem.
Kot leżał wciśnięty pod jakiś krzaczek i udawał, że go nie ma.
Zaniesiono mu chrupki i wodę, ale kot przez kilka godzin ani drgnął.
Jakby był chory albo na coś czekał...
Więc przyniosłam transporter, a on do niego po prostu wszedł.
U weta okazało się, że to przestraszony, ale oswojony wykastrowany kocurek, w wieku 5-6 lat.
Oczy, uszy i paszcza OK.
Kotek dość duży, waży 3,8 kg (powinien więcej).
Tylko strasznie brudny i potargany.
Jego białe łapy są zażółcone, jakby mieszkał w oborze na głębokim oborniku.
I chyba się nie myje wcale
Apetyt ma świetny, wydalanie prawidłowe.
Na razie jest izolowany w kuchni, na zaglądające koty wrzeszczy,
na mój widok jęczy i stęka "Jeść"...
Wygląda na smutnego. Nie bawi się.
Na poufałości na razie nie pozwala.
No i co ja mam z onym zrobić?
Na razie odrobaczam, później zaszczepię,
ale jeśli chłopak nie ogarnie się higienicznie – no to nie wiem...
Ciężko będzie znaleźć dom.
U działkotów w miarę dobrze,
przychodzą na posiłki jakby od niechcenia,
sierść zaczyna płowieć i rudzieć jak zwykle o tej porze roku.
Odrobaczyłam.
Z burym
Kajkiem byłam u weta, bo zaczął odskakiwać z piskiem od miski z jedzeniem.
Okazało się, że między tylne zęby wcisnął się pionowo jakiś element, wielkości i kształtu grafitu ołówka,
który wbijał się w dziąsło z każdym kęsem...
Turlający się Kajko (fotka z jesieni):