» Pon sie 11, 2014 18:52
Re: Roczna kotka - Katowice Murcki
Masz rację, postąpiliśmy bardzo głupio. Było zostawić ją tam. Nie miałabym teraz problemu. Poza tym to nie ja ją wyrzuciłam, więc sumienie czyste. Problem w tym, że moje sumienie działa inaczej - jako człowiek jestem odpowiedzialna za każde potrzebujące zwierzę, które stanie na mojej drodze. A zwłaszcza, jeżeli to zwierzę pchało się na siłę do domku ... To nie jest dzika kotka. To nie jest kotka, która mieszka tam w okolicy, więc nie możemy powiedzieć, że znała to miejsce i jakoś sobie tam radziła. Nie radziła sobie.
Ostatni raz byliśmy na działce 1-3 sierpnia i kotki tam nie było. Nigdy wcześniej nie było tam żadnego kota. Pojechaliśmy tydzień później (czyli ostatni weekend) i już tam była. Wniosek z tego, że mogła tam być max 5 dni. Ale wg mnie nawet tyle nie była, bo była bardzo czysta. Przyjechaliśmy w piątek popołudniu, ale nie widziałam jej wtedy. Dopiero w nocy usłyszałam jej miauczenie na dworze. Prawie spałam i wtedy nie byłam pewna, czy to na pewno kot. Tam słyszy się różne dźwięki - piski ptaków, hukanie sów, szum drzew, rzeki. Czasami dzieci od sąsiadów. Rano wyszłam się opalać i wybiegła do mnie spod domku głośno miaucząc. Miauczała tak, jak miauczą koty, które kogoś szukają. Przypomnijcie sobie dźwięki kociąt odebranych matce. Albo kotki, której zabrano kocięta. Ta miauczała tak samo i bardzo nerwowo się rozglądała. Przez dwa dni nie ruszyła się od domku, więc mniemam, że sama na tą działkę nie przyszła. Siedziała albo pod domkiem, albo ze mną na ławce. W nocy wzięłam ją do środka, bo chciała. Doskonale wiedziała, że na łóżku się śpi, że w lodówce jest jedzenie. Zrobiłam jej coś ala kuwetka i tam się załatwiała. Nie zachowywała się, jak podwórkowy kot.
Nie mogłam jej zostawić na działce, bo:
a) jakby nic nie upolowała, to by była głodna, a my nie wybieramy się na działkę przez najbliższy miesiąc,
b) mogłaby być zjedzona przez lisy, kuny itp, które bardzo często się tam kręcą,
c) niedługo zacznie się robić naprawdę zimno, a pod domkiem nie ma w zasadzie żadnego schronienia.
Od poniedziałku do piątku w okolicy nie ma ludzi. A nawet, jak byli, to nie byli zainteresowani pomaganiem jej. Chodziliśmy z chłopakiem, pytaliśmy, czy ktoś jej nie zgubił, czy ktoś może jej nie przygarnie. Nikt nie był zainteresowany. Nie chciałam ryzykować, czy uda jej się przeżyć, czy nie, więc ją zabrałam. To jest domowa kotka. Ona powinna siedzieć u kogoś na kolanach i sypiać na łóżku, a nie próbować dzikiego życia.
U mojego chłopaka wprawdzie dostała kartonową budkę otuloną starą kołdrą, którą schowaliśmy pod zadaszenie nieopodal grilla. Nie pozwolę jednak, żeby mieszkała tak do jesieni i zimy. Żal mi jej. Ona potrzebuje ciepłego domu i człowieka. Siedziałam z nią dziś bardzo długo, jak wróciłam z pracy, ale to nie to samo. Muszę znaleźć jej dom.
Zresztą, co ja się tłumaczę ... Rada tangerine1 naprawdę bardzo mi pomogła ... "rano zacznij się martwić co dalej z nią zrobić" - martwiłam się o nią od pierwszej chwili, jak zorientowałam się, że nie zamierza opuszczać naszej działki. Tak paradoksalnie, post na tym forum jest jedną z form szukania jej domu. Bo gdzie znajdę więcej ludzi zainteresowanych kotami, jak nie na forum miau. "teraz jesteście za tego kota odpowiedzialni" - czułam się za nią odpowiedzialna w tym samym momencie, kiedy zaczęłam się martwić i z tego powodu ją zabrałam.
Jeszcze raz proszę o dom stały albo tymczasowy dla tej kotki. Proszę ludzi na Śląsku, bo nie chcę, żeby musiała podróżować daleko. Jeśli nie znajdę nikogo na stałe przez najbliższe 2 tygodnie, to biedna będzie musiała przejechać ze mną ponad 400km pociągiem do moich rodziców. Opcję ze schroniskiem odrzuciłam. Proszę chociaż o dom tymczasowy dla niej przez te najbliższe 2 tygodnie. Nie chcę, żeby mieszkała na podwórku. Robi się zimno, a rodzice chłopaka nie dadzą jej nic więcej poza tym kartonikiem z kołdrą pod altaną.