Był śliczny czerwcowy poranek. Wychodziliśmy właśnie z TŻem z jego bloku, kiedy na trawniku zobaczyłam bawiące się koty, na oko nie starsze niż 4 tygodnie. Z daleka - uroczy widok. Z bliska - horror. Oba kocięta miały posklejane ropą oczy. Zobaczyłam też kilka podrostków, wszystkie z powikłaniami po kk. Jeden całkiem ślepy, z oczami zarośniętymi bielmem.

Okazało się, że w tej piwnicy co roku rodzą się kolejne koty, które są tylko dokarmiane przez bliżej nieznaną osobę, o leczeniu nie ma nawet co marzyć...
Cóż, zaczęłam powoli robić porządek z tym wszystkim. Dwa kocury złowiłam na kastrację, dwa kocięta złapałam gołymi rękami i wyleczyłam z kk, z czego jeden to właśnie ta bura koteczka, której dotyczy niniejszy wątek. Szukam jej domu. Jest wesoła, przytula się, mruczy. Bardzo szybko się oswoiła. A oto i bohaterka wątku we własnej kociej osobie:
