Józefów-Otwock: Gracja - zwrot z adopcji :-(

Nigdy nie planowałam zostać domem tymczasowym.
Ale życie to przewrotne jest.
Po zimowej akcji „trzech muszkieterów”, zakończonej pomyślnymi adopcjami (dzięki Koterii), znowu stanęła na mojej drodze trójka kociąt. Półdzika kotka okociła się przed mrozami, podobno w marcu i schowała swoje dzieci w rupieciarni pod schodami na posesji w domem jednorodzinnym. Ludzie ci zawiadomili straż miejską, jak tylko kocięta znaleźli, bo obawiali się o ich bezpieczeństwo – mają nielubiące kotów psy.
Akcja była krótka. Kociaki dały się łatwo wygarnąć z rupieci – pochowały się w kartonach i w starych oponach, fajny domek, nie? Na rozpaczliwe wrzaski dzieciaków pojawiła się mamusia, wyraźnie zaniepokojona, próbowała nas nastraszyć groźnym warczeniem. Kotka jest dokarmiana dwie posesje dalej, więc poprosiłam o pomoc tych ludzi, bo nie miałam ani klatki-łapki, ani podbieraka i widziałam, że żywcem jej nie wezmę. Zwabiliśmy mamuśkę na kociaki – i cóż, siedzą u mnie w klatce, cała czwórka. Klatkę sobie sprawiłam, ot tak – na wszelki wypadek
, po doświadczeniu z czarnuchami. Małe są tłuściutkie, kotka też niczego sobie. Je absolutnie wszystko. Maluchy mają jeszcze niebieskie oczy i są w fajowych kolorkach: tri, dymniak i krówko-pingwinek, ale… niebieski! A mama bura… na razie nie robię fotek, bo rodzinka jest jeszcze przestraszona, ale będą!
Nie umiem określić wieku dzieciaków
. Niby są już całkiem sprawne, po klatce wspinają się jak małpiątka, ale same jeszcze nie chcą jeść
. Mama syczy na ludzi i na moje koty, to i małe tez posykują groźnie, takie śmiesznotki.
I cóż, czekamy jak się sytuacja rozwinie. Mama ma gdzie wrócić – tam gdzie żyła do tej pory, Pani dokarmiająca żywo się interesuje losem kotki. Uprzedzałam, że to potrwa – sterylka dopiero jak dzieciaki się usamodzielnią.
Ale życie to przewrotne jest.
Po zimowej akcji „trzech muszkieterów”, zakończonej pomyślnymi adopcjami (dzięki Koterii), znowu stanęła na mojej drodze trójka kociąt. Półdzika kotka okociła się przed mrozami, podobno w marcu i schowała swoje dzieci w rupieciarni pod schodami na posesji w domem jednorodzinnym. Ludzie ci zawiadomili straż miejską, jak tylko kocięta znaleźli, bo obawiali się o ich bezpieczeństwo – mają nielubiące kotów psy.
Akcja była krótka. Kociaki dały się łatwo wygarnąć z rupieci – pochowały się w kartonach i w starych oponach, fajny domek, nie? Na rozpaczliwe wrzaski dzieciaków pojawiła się mamusia, wyraźnie zaniepokojona, próbowała nas nastraszyć groźnym warczeniem. Kotka jest dokarmiana dwie posesje dalej, więc poprosiłam o pomoc tych ludzi, bo nie miałam ani klatki-łapki, ani podbieraka i widziałam, że żywcem jej nie wezmę. Zwabiliśmy mamuśkę na kociaki – i cóż, siedzą u mnie w klatce, cała czwórka. Klatkę sobie sprawiłam, ot tak – na wszelki wypadek

Nie umiem określić wieku dzieciaków


I cóż, czekamy jak się sytuacja rozwinie. Mama ma gdzie wrócić – tam gdzie żyła do tej pory, Pani dokarmiająca żywo się interesuje losem kotki. Uprzedzałam, że to potrwa – sterylka dopiero jak dzieciaki się usamodzielnią.