Moderatorzy: Estraven, LimLim, Moderatorzy
Walenty spędził u nas ponad 906 dni, dni z których wiele było dniami walki o życie.
Na 12 z minutami dotarliśmy do lecznicy na kroplówkę, Walenty był przytomny choć bardzo osłabiony i tylko zawinięty w swój kocyk patrzył spod przymkniętych powiek na świat dookoła.
Butla z płynem już czekała i położywszy kota na stoliku bez zbędnych ceregieli podłączyliśmy do kroplówki, Walenty leżał spokojnie jak zawsze tylko w spół przymknięte powieki oraz poruszający się koniuszek ogona mówiły że jest tu obecny.
Jak zawsze zacząłem go głaskać i szeptać do uszek aby był dzielny i walczył jak nie dla siebie to dla mnie bo jest moim przyjacielem a ja nie pozwalam Mu odejść.
Pani dr powiedziała że jej zdaniem nie ma najmniejszych szans na polepszenie stanu kota i powinienem rozważyć bardzo poważnie Jego eutanazje.
Mówiła rozsądnie i z troską w głosie o tym że to ja i tylko ja muszę podjąć tę decyzje i że bez względu na to jaka ona będzie to ona ją uszanuje. Nie byłem (i chyba nigdy nie będę) gotowy na podjęcie takiej decyzji, ta rozmowa nad spokojnie leżącym Walentym który z ufnością patrzył na mnie że nie pozwolę go skrzywdzić całkowici mnie przerosła i jedyne na co mogłem się zdobyć to poprosić o czas do jutra bo muszę się z nim pożegnać a tak naprawdę to zupełnie sobie tego nie wyobrażałem. W gabinecie spędziliśmy troszkę więcej jak godzinę i pojechaliśmy do domu gdzie o dziwo Walenty powoli i na chwiejnych łapkach ale wyszedł z torby i powoli zaczął iść w stronę swojego ulubionego fotela, wziąłem go na ręce i tam położyłem podałem też trochę Gerberka z lekarstwem strzykawką do pysia a kot powoli ale przełknął.
Wiedząc jak lubi spędzać czas na balkonie zaniosłem Go tam i ułożyłem na dywaniku przykryłem jego kocykiem i z zadowoleniem i radością patrzyłem jak wykasuje zainteresowanie hałasom, ptakom i ruchowi jaki może obserwować, dwukrotnie nakarmiłem Go jeszcze ze strzykawki i tak Walenty relaksował się na balkonie do wieczora.
Wieczorem zabrałem go do domu patrzył tak przytomnie ale jednocześnie czułem że jest strasznie marny położyłem go na fotelu ale coś chciał więc zaniosłem do kuwety gdzie zrobił siku dopiero wtedy chciał aby położyć go na jego posłaniu.
Jeszcze raz go nakarmiłem i umieściłem przy łóżku aby w nocy móc szybko zareagować w razie potrzeby, a potrzeba pojawiła się ok 1 jak Walenty chciał do kuwety a sił nie miał już wcale zaniosłem go tam i chyba wtedy z całą mocą i brutalnością dotarło do mnie że nie ma już nadziei że właśnie odchodzi mój przyjaciel.
Wstawałem jeszcze dwa razy aby poprawić Kota i aby go przykryć.
Przed wyjściem do pracy wziąłem Walentego położyłem sobie na brzuchu ( Walenty bardzo lubił leżeć na mnie wyciągnięty jak długi z łbem w okolicach serca) zacząłem głaskać tulić leżał spokojnie nawet z pewnym zadowoleniem poprzez łzy powiedziałem że jeżeli jest mu tak trudno to może już odejść bo ja nie potrafię podjąć tej decyzji mam wrażenie że po tych słowach Walenty dwa razy lekko wzdychnął i leciutko się poruszył ucałowałem Go jeszcze i położyłem na swoim miejscu.
Jak wychodziłem to lekko uniósł głowę choć na pewno był to dla Niego ogromny wysiłek i przeciągłe za mną popatrzył.
Tak widziałem się z moim przyjacielem Walentym po raz ostatni.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 78 gości