Wczoraj przed południem Wilga przekazała mi koteczkę. Przez chwilę myślałyśmy o przełożeniu koteczki do mojego transportera, ale kicia dała tak ostro popalić, że obydwie z Wilgą jesteśmy mocno podrapane.
W lecznicy nie było lepiej, weterynarze nie mogli uwierzyć, że to jest miła domowa koteczka. Dziki tygrys chyba mniej ran szarpanych robi.
Trzeba było "oporządzać" w specjalnej klatce dla dzikich kotów.
Na szczęście jest już zaszczepiona, przetestowana (ujemna!). Pierwsze godziny u mnie spędziła w transporterze, myslałam, że się uspokoi. Ale dalej warczy i syczy na wszystko. Więc wieczorem została umieszczona w dużej klatce wystawowej. Suchego żarcia nie ruszyła, za to całą tackę animondy wciągnęła bez problemu.
Jak wstawiałam miskę z mokrym żarciem, to była miła, jak zabierałam pustą miskę - to znowu wali łapą i syczy.
Rozumiem, że kot w stresie zachowuje się
rozmaicie, ale ona ma dopiero 5 miesięcy.
U Wilgi była miziasta, spała w łóżku, a tu na dzień dobry taki szaleniec się odzywa.