zaadoptuje kota....najlepiej młodego

Niedawno postanowiliśmy że zaadoptujemy kotka, kotek docelowo jako wesoły towarzysz zabaw miał być dla mojej córki gdyż niestety jest jedynaczką i przydał by się jej kumpel (kumpela). Początkowo szukaliśmy kotka rasowego za niewielką cenę (córce marzył się MCO )ale po nie miłym @ od pani hodowczyni stwierdziłam że może lepiej zaadoptować kotka ze schroniska. Tak też się stało. Po wejściu na salę kotów córeczka zakochała się w małej czarnej koteczce która najbardziej zwracał na siebie jej uwagę. Kotka pojechała z nami, po drodze darła się w wniebogłosy, a że była bardzo chuda to zabrałyśmy ja od razu do weterynarza. Tam okazało się że jedno z oczek ropieje więc dostała antybiotyk i że nie dostałyśmy żadnej książeczki w schronisku to od razu było odrobaczenie . W domu kotek niemal od razu znalazł sobie wygodne miejsce na kanapie i wiedział do czego służy kuwetka. Niestety kotka wydawała mi się jakaś dziwna, miała wilczy apetyt (jak się potem okazało mimo wszystko nie tyła) ale jak zjadła to zwymiotowała, miała biegunki, dawałam jej royla w saszetkach dla maluchów więc to raczej nie przez kiepską karmę - myślałam wtedy-, pni wet uspokajała że to przez odrobaczanie i przez to że kotek był przez długi czas głodny(wymioty ustały, brzydka kupka nie). I tak po tygodniu kotka była odrobaczona,wyleczyłyśmy oko, niestety nie chciała się bawić i dużo spała.Kolejna wizyta u weta i stwierdzenie anemii u kota ale że będzie ok jak ją zaszczepimy kotek się zaadoptuje i na pewno się rozrusza. W końcu w piękną sobotę trafiłyśmy na szczepienie a że był ruch to przyjął nas pan wet. No i się zaczeło. Stwierdził że kotka jest blada (białe dziąsła) i chuda że trzeba zrobić badania w kierunku kociej białaczki i nie będziemy szczepić, po niecałej godzinie było już wiadomo że kotek jest chory, dostała kroplówkę, w poniedziałek po dalszych badaniach było już wiadomo że nerki nie działają a kotek jest za chudy żeby się z choroby wybronić , w nocy z wtorku na środę kotka zaczęła umierać. Zwinęliśmy ja w kocyk i przytulaliśmy i głaskaliśmy przez całą noc a rano kiedy było już naprawdę źle pożegnałyśmy się z nią i zawiozłyśmy do weta na eutanazje...kotek był z nami niecałe 2 tygodnie, nazwałyśmy ją Elcia, wbiła się pazurkami w nasze serduszka i cały czas po niej ryczę j i moja pociecha. Nie mogę pojąć czemu tak mały kotek nie miał zrobionych żadnych badań w schronisku...może wtedy mogła bym jej od razu pomóc...może można by było coś zrobić żeby to kocie było z nami, przecież całe życie było przed nią. Teraz jak już minie jakiś czas żeby wirus w naszym domu "wyzdychał" po dezynfekcji chciała bym adoptować znów kota, ale na pewno nie ze schroniska. Tam te koty siedzą wszystkie razem i zarażają się od siebie...a kolejnego pożegnania z taką kruszynka nie zniesiemy ani ja ani córeczka która ma dopiero 7 lat i nie bardzo rozumie czemu Elcia musiała umrzeć , dlatego pytam może ktoś z państwa ma małego domowego kotka który szuka domu?