Wracam do Was po długim czasie - niestety z dobrą i złą wiadomością.
Jeżykowi żyło się jak u Pana Boga za piecem - poniżej fotki Jeżyka-Hrabiego w idealnej formie.
Niestety od samego początku miał problemy ze zdrowiem. Może to wynik tego, jaki był zabiedzony w maleńkości, gdy go znalazłam. Jego opiekunka dzielnie leczyła go, był pod stałą opieką (nie znam dokładnie szczegółów - raz to coś z żołądkiem, biegunkami, z zębami, ze śliniankami, no ciągle coś). Niestety po fakcie już dowiedziałam się, że w pewnym momencie miał jakąś kumulację chorób, w tym związanych z zębami - trzeba było usunąć wszystkie chyba - nie byli w stanie wyprowadzić go potem na prostą. W tym roku Jeżyk odszedł. Jako, że już było po ptokach, nie miałam serca ani ochoty dopytywać się szczegółowo, co i jak się stało, i czy nie było ratunku. Nie chcę się tym teraz już zadręczać...
Mimo to, od momentu kiedy go odchuchałam i oddałam, przeżył jeszcze 4 dobre lata, przynosząc radość całej tamtej rodzinie. Rodzinie, która nigdy wcześniej nie miała kotów, a w Jeżyku się zakochali. Dość powiedzieć, że miłość ta zaowocowała wrażliwością na inne zwierzaki - i syn rodziny, jadąc kiedyś autostradą (!) zauważył na pasie zieleni maleńkiego czarnego kotka. Zatrzymał się (wiem, nieodpowiedzialne, na autostradzie
) i zabrał go, bo nie miał serca go tak zostawić. Jeżyk miał więc i kompana.
Tyle - historia bez happy endu, ale takie jest życie...