Zmarzłam jak cholera a żadna cholera nie złapała się.Najedzone gadziny były i miały mnie i łapkę serdecznie gdzieś.Mmuśka to sobie pod samochodem obok siedziała i bezczelnie patrzyła mi w oczy. Chora seniorka także nie była chora na jedzenie. Przylazł Kochaś, skubnął nereczkę ,osikał klatkę i polazł szukać wrażeń. A mnie było wszystko jedno co sie złapie byleby trzask klatki był. No, nie wszystko jedno.Miało być do cięcia. Choć jakby Kochaś się trafił to nawet zostawienie go w metalowej łapce było by zagrożeniem dla samej łapki. Reszta kociarstwa w innych miejscach przywitała mnie spóźniona rozpaczliwym jękiem. Nie wierzyły,że micha dotrze.Poprosiłam karmicielkę (grzecznie, telefonicznie, wyrywając z ciepłych piernatów i słodko ćwierkoląc do telefonu,że skoro odebrała to nie spi ) by łapki popilnowała a ja pobiegłam jak młoda gazelka trzepiąc garami. Żołądek to potężna siła.Czekały.
Żuniek zjadł i czekamy czy wyhafci.Wczoraj dywan ozdobił kilka godzin po posiłku. Zjadł z apetytem ale to jeszcze nic nie znaczy.Dupinka ślicznie się zagoiła.Choć nie widać jej urody bo ciągle z niego "coś" wypływa. Cieszy mnie to (masochistka jestem ) bo w jakiś sposób się oczyszcza. Konsultowałam wczoraj z doktorkiem kolor koopala ale mamy poczekać na rozwój i działanie antybiotyku.Boję się czy jakiś stan zapalny jelit nie robi mu się. Jutro jadą moi z nim do W-wki.
Żunio dzień przywitał patrząc na mnie załzawionymi oczyskami.Julka siedzi w którymś tam z kolei worku.Karmel ma odrapany pyś.Lucek chuligani więc jest lepiej.Pikusiek nie przychodzi nadal na sniadanie.Ale mizia się.