Moja siostra cioteczna znalazła na poboczu kociaka (to, że go wzięła to moje osobiste zwycięstwo). Kotka miała niewładne tylne łapy, więc po krótkiej telefonicznej rozmowie (dwa dni po tym, jak zabrała kociaka do domu...) zapadła decyzja żeby przywozić małego stworka do świdnickiej lecznicy w celu postawienia diagnozy i ewentualnego leczenia.
Wiedziałam, że kociak nie może wrócić do wujków , bowiem skończyłoby się na tym, że trzeba byłoby go stamtąd ratować (wiejska mentalność i te sprawy...).
Szczerze mówiąc początkowo, poniekąd, nalegałam na to żeby małą uśpić - może niektórzy zrozumieją - mały kociak, który spędził na mrozie niewiadomą ilość czasu, prawdopodobnie potrącony przez samochód lub przetrącony przez psa, nie wiadomo czy zdrowy czy może wylezie z niego wirus - długie, być może, bolesne leczenie z niepewnymi efektami. Tłumaczyłam sobie jak mogłam, że to będzie bardziej humanitarne rozwiązanie.
Mała Słonko jednak okazała się być pełną życia, uroku i siły miesięczną kotką, która ukradła mi serce, kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłam...szkoda tylko, że to wszystko nie rozwiązuje problemu. Problemu jakim jest brak miejsca, brak czasu, brak nadziei na to, że mała z tego wyjdzie. Cały czas są aktualne początkowe ustalenia - jeżeli do początku przyszłego tygodnia nie będzie poprawy Słonko trzeba będzie uśpić. Prognozy nie są najlepsze - okazuje się, że niedowład może być wrodzony (czyli nie zależy, na przykład, od jakiejś powypadkowej opuchlizny, która coś uciska i powoduje niedowład), ale też jest promyk nadziei - Słonko załatwia się do kuwety - owszem, ubrudzi się, ale nie ma problemu z nietrzymaniem kału i moczu.
Dlatego właśnie szukam DT, który da nam więcej czasu na diagnozę, który podejmie się pracy z niepełnosprawnym kotem. W lecznicy ma pełną michę, leki, ciasną ale własną klatkę, jednak na dłuższą metę to nie wystarczy. Może ktoś? Ciężko będzie stracić taką iskierkę...
Załączam zdjęcia robione telefonem (rana na brzuchu niewiadomego pochodzenia, goi się ładnie):


