zmartwychwstały MANIEK z Palucha- w DS

Nazywam się Maniek
Tak wyglądam z przodu

...a tak z boku

Kiedyś mieszkałem w Warszawie na Stegnach, chyba urodziłem się w domu, zabrali mnie jako malutkiego puchatego kociaczka, potem rosłem, chyba z dużo gadałem, może z raz nie trafiłem do kuwety, no i urosłem.... i wywalili mnie na dwór, zresztą nie pamiętam
Przyjechali tacy faceci w granatowych kostiumach z brudnym pudełkiem. Zawieźli mnie do obozu śmierci...
Mijały dni, nikt mnie nie głaskał, nie rozmawiał ze mną, było mi coraz bardziej wszystko jedno. Postanowiłem umrzeć. Zaraziłem się przy tym wirusem- więc już dalej było łatwo. Nie jadłem, nie piłem, nie miałem siły wstać.
A potem już nie wiem co było, ktoś przyszedł, wsadzili mnie do koszyka, bujało, krzyczałem jak opętany że nie chcę, chcę żeby spokojnie dali mi umrzeć...
A potem mała dziewczynka kładła mnie sobie na kolanach i prosiła żebym jadł, chciałem jej zrobić przyjemność i jak patrzyła- starałem się lizać. Bardzo mnie wszystko bolało- brzuszek, pupa, nos i pyszczek. Kłuli mnie igłami kilka razy dziennie, wlewali ze strzykawki jedzenie. Plułem ale Pani mówiła że i tak z nią nie wygram. Spałem na czymś ciepłym- to było fajne...Na wszelki wypadek krzyczałem jeszcze 2 dni, potem wypróbowałem sposób z włażeniem na szyję albo na plecy tej dziewczynki jak odrabiała lekcje.
Po dwóch tygodniach odkryłem jakie jedzenie jest smaczne, mleko dla kociąt - mniam, mniam. Najbardziej lubię leżeć jak futrzany kołnierz i oglądać seriale. No i lubię tłuc Teodora, bo jest wykastrowany a ja nie
No chętnie pozbyłbym się tych wszystkich kotów, chociaż jest ich dużo mniej niż TAM (wolę nie myśleć o TAMTYM miejscu bo robi mi się kulka z żołądka)
Pani mówi że mruczę jak traktor. I gadam. I ugniatam.
I czekam na swój oddzielny domek!
Tak wyglądam z przodu

...a tak z boku

Kiedyś mieszkałem w Warszawie na Stegnach, chyba urodziłem się w domu, zabrali mnie jako malutkiego puchatego kociaczka, potem rosłem, chyba z dużo gadałem, może z raz nie trafiłem do kuwety, no i urosłem.... i wywalili mnie na dwór, zresztą nie pamiętam

Przyjechali tacy faceci w granatowych kostiumach z brudnym pudełkiem. Zawieźli mnie do obozu śmierci...
Mijały dni, nikt mnie nie głaskał, nie rozmawiał ze mną, było mi coraz bardziej wszystko jedno. Postanowiłem umrzeć. Zaraziłem się przy tym wirusem- więc już dalej było łatwo. Nie jadłem, nie piłem, nie miałem siły wstać.
A potem już nie wiem co było, ktoś przyszedł, wsadzili mnie do koszyka, bujało, krzyczałem jak opętany że nie chcę, chcę żeby spokojnie dali mi umrzeć...
A potem mała dziewczynka kładła mnie sobie na kolanach i prosiła żebym jadł, chciałem jej zrobić przyjemność i jak patrzyła- starałem się lizać. Bardzo mnie wszystko bolało- brzuszek, pupa, nos i pyszczek. Kłuli mnie igłami kilka razy dziennie, wlewali ze strzykawki jedzenie. Plułem ale Pani mówiła że i tak z nią nie wygram. Spałem na czymś ciepłym- to było fajne...Na wszelki wypadek krzyczałem jeszcze 2 dni, potem wypróbowałem sposób z włażeniem na szyję albo na plecy tej dziewczynki jak odrabiała lekcje.

Po dwóch tygodniach odkryłem jakie jedzenie jest smaczne, mleko dla kociąt - mniam, mniam. Najbardziej lubię leżeć jak futrzany kołnierz i oglądać seriale. No i lubię tłuc Teodora, bo jest wykastrowany a ja nie

Pani mówi że mruczę jak traktor. I gadam. I ugniatam.
I czekam na swój oddzielny domek!