Koci osesek pełznący drogą....czyli jak Malwina została psem

Wczoraj przeżyłam szok - taki najprawdziwszy z prawdziwych..
Otóż około 15.00 wracałam z synem do domu. Z asfaltu wjeżdzamy w naszą polną drogę. Na poboczu coś drgnęło - pomyślałam, że żaba lub jeż.....i jeszcze zwolniłam dając stworowi szanse na ew. przeprawienie się na drugą stronę. Kiedy zrównałam się z ruchomym kształcikiem - szczęka opadła mi na wysokość klatki piersiowej......
Matko i córko KOT! a raczej zalążek kota - pełzł sobie poboczem. Dałam po hamulcach, zapominając o sprzęgle, auto zgasło a ja wyskoczyłam z samochodu. Podałam osłupiałemu synowi - kociaka z łatwością mieszczącego się na dłoni......i na kolanach zaczęłam przeszukiwać pobocze. No bo ile TOTO mogło przepełznąć?! Metr? Dwa? Pięć?
Niczego nie znalazłam - ogłupiała doszczętnie stałam na drodze - na której z trudem mijają się dwa samochody....a z obu stron pogrodzone działki, zarośla, budujące sie domy........
Różne dziwne rzeczy mi się przytrafiały...ale to?? Co ja mam zrobić - myślałam w popłochu......
No cóż......zabrałam do domu - po czym się niemal poryczałam. Bo ani mleka ani butelek.....ani wiedzy jak takie CUŚ przy życiu utrzymać....
Cuś tymczasem elegancko darło japę, patrząc wymownie niebieskimi ledwo widzącymi oczkami........
Nieeeeee no nie uśpię przecież. RATUNKU! JA NIE CHCĘ! pomyslałam w odruchu obronnym i zaczęłam dzwonić......
Po około 20 minutach Tajdzi ( DZIĘKI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!) obiecała przechwycić STWORA w umówionym miejscu, zawieźć do naszej p. wet i ogarnąć sytuację....
Ja natomiast zajęłam się rodziną.......
Otóż około 15.00 wracałam z synem do domu. Z asfaltu wjeżdzamy w naszą polną drogę. Na poboczu coś drgnęło - pomyślałam, że żaba lub jeż.....i jeszcze zwolniłam dając stworowi szanse na ew. przeprawienie się na drugą stronę. Kiedy zrównałam się z ruchomym kształcikiem - szczęka opadła mi na wysokość klatki piersiowej......
Matko i córko KOT! a raczej zalążek kota - pełzł sobie poboczem. Dałam po hamulcach, zapominając o sprzęgle, auto zgasło a ja wyskoczyłam z samochodu. Podałam osłupiałemu synowi - kociaka z łatwością mieszczącego się na dłoni......i na kolanach zaczęłam przeszukiwać pobocze. No bo ile TOTO mogło przepełznąć?! Metr? Dwa? Pięć?
Niczego nie znalazłam - ogłupiała doszczętnie stałam na drodze - na której z trudem mijają się dwa samochody....a z obu stron pogrodzone działki, zarośla, budujące sie domy........
Różne dziwne rzeczy mi się przytrafiały...ale to?? Co ja mam zrobić - myślałam w popłochu......
No cóż......zabrałam do domu - po czym się niemal poryczałam. Bo ani mleka ani butelek.....ani wiedzy jak takie CUŚ przy życiu utrzymać....
Cuś tymczasem elegancko darło japę, patrząc wymownie niebieskimi ledwo widzącymi oczkami........
Nieeeeee no nie uśpię przecież. RATUNKU! JA NIE CHCĘ! pomyslałam w odruchu obronnym i zaczęłam dzwonić......
Po około 20 minutach Tajdzi ( DZIĘKI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!) obiecała przechwycić STWORA w umówionym miejscu, zawieźć do naszej p. wet i ogarnąć sytuację....
Ja natomiast zajęłam się rodziną.......