Kolejowe kociaki czyli pamiątka z wakacji ;-)

Do tej pory coś takiego zdarzało się tylko innym, ale w końcu dopadło i nas - znaleźliśmy kocięta!!!
A wszystko dlatego, że mój TŻ interesuje się kolejnictwem i będąc w pięknych Tatrach, 2 dni temu postanowiliśmy przejść się do skansenu Taboru Kolejowego w Chabówce niedaleko Rabki. Skansen jest super, naprawdę polecam, ale jedną z pierwszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę, oprócz pociągów oczywiście, był mały, na moje oko 8 tygodniowy kociak siedzący przed kasą. Na początku jeszcze się nie niepokoiłam, ale informacja od Pani kasjerki mnie zmroziła: ktoś dwa dni wcześniej podrzucił do skansenu 2 kociaki. W tej samej chwili na którymś torze zaczął manewrować jeden z pociągów... Oczywiście nie zdziwicie się, gdy napiszę, że przez następne 2 godziny mój Tż oglądał ekspozycję, a ja z obłędem w oczach latałam po terenie i sprawdzałam co się dzieje z kotami i czy przypadkiem nie zostały przejechane.
Małe łaziły wszędzie, przymilały się do ludzi, próbowały dostać się do śmietników - po prostu były głodne, a ja, jak na złość, tym razem nie miałam ze sobą żadnej saszetki (przecież to inni spotykają koty potrzebujące pomocy, a nie ja
) Kocurek na rękach strasznie płakał, koteczka mruczała i wystawiała brzuszek do miziania. Zabralibyśmy je od razu, gdyby nie to, że nie mamy samochodu i do Warszawy będziemy wracać straszliwie objuczeni i na dodatek z przesiadką. Rozsądek mówił NIE, serce - że MUSIMY je zabrać. Mój TŻ miał pomysł, żeby przyjechać po nie specjalnie z Wawy, we wtorek po południu, ale ja bałam się, że mogą tego wtorku nie dożyć. Po nie przespanej nocy i dyskusjach, oraz zakupie niezbędnych akcesoriów pojechaliśmy po maluchy. I myślę, że zrobiliśmy to w ostatniej chwili - maluszki były dokarmiane przez okoliczne dzieci - zresztą bardzo je za to pochwaliliśmy (na tle wszystkich historii o ludzkim okrucieństwie - małe wysepki nadziei), jadły krowie mleko, szyneczkę i rosołek... Na tę odrobinę animondy, którą dostały na początek, rzuciły się strasznie. Zanim doszliśmy z kociakami na stację, okazało się, że mają biegunkę... Pobiłam rekord świata, w ciągu pół godziny przy pomocy wody z butelki, mydła w kostce i papieru toaletowego, czyszcząc maluchy i torbę transportową na tyle, by nie wyrzucili nas z pociągu z powodu roznoszonych aromatów....
Jeśli chodzi o podróż na kwaterę, kociaki bardzo mile nas zaskoczyły, bo po początkowych wrzaskach i próbach ucieczki, po prostu zasnęły i spały niemal cały czas (2 h, w tym godzina we wściekle hałasującym pociągu)
Po kąpieli (wiem, że takich maluchów nie powinno się kąpać, ale naprawdę nie było wyjścia - małe były upaćkane w jakichś smarach, pyle węglowym i nadal śmierdziały, a narażanie się gospodyni było ostatnim czego chcieliśmy) i dostaniu kolacji nasze maluszki pokazały jakie są słodkie i mądre: kuwetkę załapały szybko, była tylko jedna wpadka, na szczęście w łazience, piórka użytkują odpowiednio, chociaż na początku się ich bały i wiedzą już, że łóżko, to jest miejsce, gdzie kotkom śpi się najlepiej.
Dziewczynka jest odważniejsza, bardziej niezależna, kocurek płaczek, ale wie, czego chce (np. Domaga się wzięcia na ręce i miziania, albo wzięcia na kolana i miziania, ewentualnie michy, a potem miziania
) I pomyśleć, że bałam się, że dziewczynka szybciej znajdzie dom, jako przymilna, a z kocurka jakiś dzikusek i wrzaskun. Koteczka , owszem pomruczy, poprzytula się, ale kocurek jest wręcz namolny jeśli chodzi o pieszczoty - on chce i koniec.
Nie wiem , jak dostaniemy się z nimi do Warszawy, ale cieszę się, że są z nami i że już nic im nie grozi. Z ogłoszeniami ruszymy jak tylko się zadomowią i po wizycie u weta. Pod wpływem porządnego jedzenia kupki powoli się normują, mam nadzieję, że do jutra będzie ok.
Oczywiście szukamy domków najlepszych na świecie, a najchętniej jednego wspólnego - maluchy są bardzo żżyte ze sobą
A wszystko dlatego, że mój TŻ interesuje się kolejnictwem i będąc w pięknych Tatrach, 2 dni temu postanowiliśmy przejść się do skansenu Taboru Kolejowego w Chabówce niedaleko Rabki. Skansen jest super, naprawdę polecam, ale jedną z pierwszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę, oprócz pociągów oczywiście, był mały, na moje oko 8 tygodniowy kociak siedzący przed kasą. Na początku jeszcze się nie niepokoiłam, ale informacja od Pani kasjerki mnie zmroziła: ktoś dwa dni wcześniej podrzucił do skansenu 2 kociaki. W tej samej chwili na którymś torze zaczął manewrować jeden z pociągów... Oczywiście nie zdziwicie się, gdy napiszę, że przez następne 2 godziny mój Tż oglądał ekspozycję, a ja z obłędem w oczach latałam po terenie i sprawdzałam co się dzieje z kotami i czy przypadkiem nie zostały przejechane.


Jeśli chodzi o podróż na kwaterę, kociaki bardzo mile nas zaskoczyły, bo po początkowych wrzaskach i próbach ucieczki, po prostu zasnęły i spały niemal cały czas (2 h, w tym godzina we wściekle hałasującym pociągu)
Po kąpieli (wiem, że takich maluchów nie powinno się kąpać, ale naprawdę nie było wyjścia - małe były upaćkane w jakichś smarach, pyle węglowym i nadal śmierdziały, a narażanie się gospodyni było ostatnim czego chcieliśmy) i dostaniu kolacji nasze maluszki pokazały jakie są słodkie i mądre: kuwetkę załapały szybko, była tylko jedna wpadka, na szczęście w łazience, piórka użytkują odpowiednio, chociaż na początku się ich bały i wiedzą już, że łóżko, to jest miejsce, gdzie kotkom śpi się najlepiej.



Dziewczynka jest odważniejsza, bardziej niezależna, kocurek płaczek, ale wie, czego chce (np. Domaga się wzięcia na ręce i miziania, albo wzięcia na kolana i miziania, ewentualnie michy, a potem miziania

Nie wiem , jak dostaniemy się z nimi do Warszawy, ale cieszę się, że są z nami i że już nic im nie grozi. Z ogłoszeniami ruszymy jak tylko się zadomowią i po wizycie u weta. Pod wpływem porządnego jedzenia kupki powoli się normują, mam nadzieję, że do jutra będzie ok.
Oczywiście szukamy domków najlepszych na świecie, a najchętniej jednego wspólnego - maluchy są bardzo żżyte ze sobą