Ostatnio Bajeczka napędziła nam niemałego stracha...
Zaczęła wymiotować... Potem przestała jeść... ale dalej wymiotowała...
Nie pomagały żadne zaklęcia, przysmaki z puszek, z mięsnego, z lodówki...
Na całe szczęście picia wody i kuwetki nie odpuściła.
Przestała się bawić, zaczęła się chować, siedziała skulona, nie gruchała, nie mruczała, nie miała ochotę na miziankowanie, nie witała nas przy drzwiach...
Załamka.
Poczekaliśmy kilka dni, poprosiliśmy o rady dobrych ludzi, ale nic nie pomogło.
Trzeba było odwiedzić weta. Pojechaliśmy. Nic nie stwierdzono. Kot jest zdrowy. Bajka dostała jedynie jakiś zastrzyk rozkurczowy i wróciliśmy do domku. Prawdopodobnie zakłaczenie.
Jednak z Bajką było coraz gorzej, a najgorsze było to, że kiedy kładła się obok mnie i patrzyła swoimi ufnymi oczami, prosząc o pomoc, a ja nie byłam w stanie zrobić kompletnie nic...
W piątek pojechaliśmy znowu do weta. Zrobili jej morfologię, zbadali nerki i wątrobę - wszystko w porządku. Wyniki wręcz rewelacyjne. Weci bez specjalnego pomysłu, co jej jest. Ale najważeniejsze, że wyniki były dobre i kot jest zdrowy.
Dostała steryd na poprawę apetytu i pełni nadziei wróciliśmy do domku...
Faktycznie pomogło
Bajeczka je normalnie, bawi się na całego, dokazuje z Schiri, ile wlezie, włazi na kolana, domagając się kolejnych pieszczot, grucha po swojemu jak gołąbek, tępi wszystkie latające stwory, które jakimś cudem przedostaną się z dworu
Jest przekochanym pieszczochem
Tylko domku na stałe jej brakuje...