Dokładnie na szczęście Rubi jak ja dorwałyśmy w swoje ręce przypomniała sobie jak to jest być kotem i zaczęły się głaski i zabawa, ale Bajka tylko strach i przerażenie w oczach nie wiem jak długo ona jeszcze wytrzyma.
Ależ miałam dzisiaj dzień... Niby nic, dzień jak co dzień. Słońce świeci, koty mruczą, psy szczekają - nic nie zapowiadało takiego końca mojego dotychczasowego życia. Przyjechało jakichś dwóch Wielkich z dużym koszykiem. Łazili, szukali, zachwycali się innymi kotami. Zauważyli moją psiapsiółkę Rubi, a mnie z imienia wyczytali... Ale dobrze się schowałam. Po co ja im do szczęścia? Znam tylko takie życie... Jest w ogóle jakieś inne?
Duzi poszli. Ale wrócili. I to ze wsparciem. Ta trzecia Duża mnie znalazła. Chociaż nie siedziałam w swoim ulubionym koszyczku. Zakopałam się legowisko. Po prostu wlazłam do środka w całości i siedziałam najciszej jak potrafiłam. Nic z tego. Wyciągnęła mnie. Wpakowała do nowego koszyka - ale to nie był MÓJ koszyk. Ale to jeszcze nie było wszystko. Wynieśli mnie stamtąd. Wsadzili do czegoś dużego, co wydawało takie dziwne dźwięki, trzęsło. Starałam się wcisnąć w kąt nowego koszyka i po prostu zniknąć, ale nie dało się.
Przynieśli mnie gdzieś. Postawili mój nowy koszyk i zostawili. Ależ ja się bałam. Całym, calusieńkim ciałkiem drżałam. Serduszko prawie wyskoczyło. Co oni ode mnie chcą? Nagle spostrzegłam koleżankę. Nie była to Rubi, ale ktoś taki, jak ja. Od razu wyciągnęłam główkę i nastawiłam uszy. Chciałam się zapoznać, ale ona nie była mną specjalnie zainteresowana. Syknęła i poszła sobie. Znowu zostałam sama. Ta nowa Duża próbowała mnie pogłaskać. Nie dam się tak. Pewnie znowu jakiś zastrzyk będzie. Syknęłam. Duża chyba się wystraszyła, bo cofnęła rękę i później tylko obok mnie siedziała. Nawrzucała mi chrupek do koszyka, ale nie byłam w stanie nic przełknąć...
Gdzie ja jestem?
Potem przyszła druga Duża. Pomiziała mnie na całego. Chyba mi się podobało. Nawet na kolanka mnie wzięła. Chciałam uciec. Szybko. Z powrotem do koszyka. Ale nie dało się. W sumie to nie wiem, co czułam. Niby nie było źle, ale ja taka nieprzyzwyczajona jestem.
Duzi dali mi wreszcie spokój. Poszli sobie do pokoju obok.
Zostałam sama. Przyszła do mnie ta druga kota. Usiadła na przeciw mnie i patrzyła się na mnie. Zupełnie nie wiem, o co jej chodzi.
Duzi wyciągnęli mnie z koszyka. Uciekłam im do innego pokoju. Zauważyłam drugiego kota. Z brzuszkiem przy ziemi, maksymalnie skulona szybciutko do niej podbiegłam. Niech mnie uratuje, schowa, pomoże, bo przecież nie wiem, gdzie jestem i ona powinna mnie zrozumieć. Ale ona zaczęła na mnie prychać, syczeć i warczeć... Pogubiłam się... Dlaczego nie chce mi pomóc?
Znalazłam nową kryjówkę - głęboka półka. Wcisnęłam się na sam koniec - tu mnie nie dosięgną. Jednak stało się inaczej. Duży mnie wyciągnął, ale przynajmniej wróciłam do mojego koszyka. I tak już sobie w nim zostałam. Chrupki zjadłam - może w końcu zerknę do miseczki...
Aaa, znowu Duża przyszła. Postanowiła mnie przekonać, że mizianki są cool. Nie chciałam. Kurczyłam się pod jej dotykiem. Znowu chce mnie gdzieś zabrać? Nie dam się. Nie wiem, ile przy mnie siedziała... Pół godziny? Godzinę? Dotykała i dotykała. Najbardziej spodobało mi się za lewym uszkiem, aż łapka sama zaczęła się drapać. I pod bródką. I tak się w końcu wyciągnęłam, bo mimo mojego niesamowicie drobnego ciałka, jest co miziać. I jakoś tak wyszło, że aż po łuku leżałam, bo miejsca w najszerszym miejscu zabrakło... I jeszcze coś... Włączył mi się traktorek... Dużej chyba spociły się oczy, ale nie wiem, czy to z tego powodu, bo mi też ciągle się pocą...