A więc tak. To co na plus to to, że domek jest w Warszawie, bardzo blisko lecznicy na Białobrzeskiej, pod której opieką jest Szymuś. Poza tym ludzie Ci mieli koty szczególnej troski - jeden to kociak wzięty z parkingu koło śmietnika, z zakrwawionym łebkiem, ktory był u nich bodajże 7 lat i misł padaczkę, druga kocia przyszła do nich sama, wybrała ich sobie, w złym stanie i była z nimi 10 lat mając od początku problemy z nerkami. Dla nich kot wymagający opieki weterynaryjnej nie jest przeszkodą i nie budzi lęku. zresztą oprocz lecznicy na Białobrzeskiej mają od lat zaufanego i bardzo dobrego weta, który opiekuje się ich zwierzakami. W międzyczasie były też psy - wszystkie zwierzaczki wzięte skądś w złym stanie, odratowane u nich. Poza tym to ładni wewnętrznie ludzie - spokojni, pogodni
wrażliwi.. Dziś byliśmy z Szymusiem u nich - kocur oczywiście maks zestresowany wlazł pod szafkę i w żaden sposób nie chciał wyjść, gdy go wyciągnęłam poszedł do nich na ręce, ale uciekł znow pod szafkę. W końcu pokazałam mu domek - spodobało mu się na parapecie i chował się za kwiatem, ale juz interesował się tym co za oknem. Jednak był bardzo zdenerwowany, bo jak wrociliśmy do domu to nasikal koło lodówki - co mu sie zdarzyło pierwszy raz. I to jest jedyna rzecz o którą się martwię - koty z fiv nie powinny mieć stresu - adopcja i zmiana miejsca i ludzi to dla niego megastres. Poza tym myślą o kastracji Szymusia (po okresie adaptacji u nich i ustabilizowaniu jego stanu zdrowia), wyjeżdżają i będą go zabierać ze sobą (nie wiem czy to dobrze?).
I nie wiem, co o tym myśleć.... chyba będzie dobrze, co??