Koty są upasione, to fakt. za bardzo. Topinek potrafi sam całą Bozitę pożreć. kartonik 370. Ale kuraka najbardziej lubi. Zresztą jak reszta kotów.
Minęły wolne dni. Moje plany nie wypaliły. Co nie jest czymś niezwykłym. TZ w sobotę przydyrdał umordowany z nocki więc jak tylko dom ogarnęłam a on oczki zamknął pojechałam rowerkiem na działkę.
Blisko ją mamy , będzie z 5 km. Kupiona kiedyś tam z powodu Danki by ją wywozić z blokowiska ale musiała być na tyle blisko by z dzieckiem rowerem dojechać. Na przestrzeni mijających lat widziałam jak moja córka dorasta najbardziej wtedy jak na działkę jeździłyśmy. Jak miał z 9 latek to trzeba było brać kanapki i picie...na drogę. Pedałowałyśmy coś ze 2 godziny z popasami na jedzenie i picie. Jeździłyśmy na cały dzionek. Mieszkała wtedy z nami Lusia. Nasza jamniczka terrorystka. Pies nie mógł zostać na tyle godzin sam w domu. Co ja, biedna blondynka robiłam? Ano w plecak pakowałam żarcie na drogę. W osobną torbę termos z (a to ci nowina) z zupą pomidorową, picie i kanapki/ słodkie bułęczki/ batoniki/ kotelciki na pobyt na działce. A w wymoszczony kocykiem plecak, taki z pasownym dnem i dobra wysokością pakowałam...Lusię. Plecak z żarciem szedł do koszyka. Plecak z żarciem na drogę brała Danka. A Lusia lądowała na moich plecach z radochą moszcząc się i wyglądając na świat. Ależ my sensacje wzbudzałyśmy

. Pokazywano nas palcami. Pukano się w czoło. Machano przyjaźnie z mijających samochodó, pokazywano dzieciom ... A Lusia? Ze stoickim spokojem trzymała głowę wysoko i tylko mordę darła mi nad uchem jak coś ją zdenerwowało. Albo zaciekawiło. Co popas to wyciągałam spod tyłka Lusi kocyk. Obie sobie siadały z Danusią i raczyły się kanapkami i piciem. Ja oddech łapałam a pierś mi bujała się jak u operowej mistrzyni. Potem majdan znów na plecy i do następnego przystanku... I tak świat zwiedzałyśmy okoliczny z dzieckiem pedałującym na rowerku i Lusią na plecach. Czy to działka, bazar czy rzeka byłyśmy w komplecie. Jak tylko Lusia widziała wyciągany plecak zaraz się przy nim układała i czekała na wypad. Jej jazda na mych plecach nie zawadzała. Tylko ja potem z potu odkleić bluzki od skóry nie mogłam.
Wżyciu tak umordowana nie byłam jak w te wolne dni czy urlopy. I w życiu taką laska nie byłam jak wtedy. Wypociłam każdy tłuszczyk.
Teraz Lusia leży na działce. Obok Tigerka,Pikusia, Żunia, Bisia, Bojwonika... Szumią nad nimi paprocie.
Wzięło mnie na smęty i wspominki. W piątek minął 3 miesiąc od śmierci Biska. Co było nie wróci. Ale dobrze,że mam co wspominać choć czasem boli bardzo.