Pożyczyłam więc klatkę wielkości boksu dla ponny i (no kto to mógł robić?!) wczołgiwałam się tam na czworakach by kota pakować w wyznaczonych terminach do weta. Pomijam to,że czyszczenie kuwet i inne badziewia musiałam im robić. Im bo siostry były dwie. Oczywiście musiały sobie brzuchy popaprać i wizyty były częściej wskazane. Siostry demolowały systematycznie nas,weta i gabinet. Kolor buraka towarzyszył mi nieustannie podczas wizyt jak i nieodłączny cap nerwów jakim woniałam. Któregoś dnia wet palił papieroska przed gabinetem i zobaczywszy PONOWNIE nas zbladł lekko. Pytam go co mu tak ręka się trzęsie i kolor ma na licu biały. On nic, dymka tylko sączy powolutku i w niebo patrzy. Kocice już demolkę w kontenerkach robią i zaczęły wędrówkę w pudłach po lecznicy. Drą mordy do siebie bo bardzo przywiązane były. A ten pali sącząc dymek i gapiąc się w niebo. Poganiam go delikatnie. A on ze stoickim spokojem i refleksem w głosie wyseplenił ...nie ma pośpiechu...może to mój ostatni papieros...
Dalsza część losu dziewczyn jest banalnie banalna. Nie potrafiłam ich wypuścić. Końska klatka stała nadal. Dziewczyny o niebanalnych imionach Bura i Czarna dulczyły tam tuląc się do siebie, plotkując i sycząc na cały świat obżerały nas. A ja łykając łzy napisałam ogłoszenia puszczając je w net bez większej nadziei. O dziwo dom znalazł się już na już dla tych dwóch pół dzikusek. Wychodzący ale one i tak żyły bardzo niebezpiecznej okolicy. To był cud! Dziewczyny pojechały w Wielki Czwartek. Ostatni raz właziłam do klatki z wielka ulgą. Czy to był koniec wyczynów Dziewczyn Dzikusek? Żyły długo i szczęśliwie? O nie! To było potem

Ale to już inna historia i to jak spędziłam święta Wielkiejnocy można się domyślić.
Zmierzam tym przy długim wywodem to tego, że mając koty na tymczasie niektóre rzeczy robią się rutyną. Mało fajną ale rutyną .A ja potrafię sobie jeszcze życie uatrakcyjnić bom gapa straszna.