I Ufff i o Matkooooooo
Byliśmy u weta (mojego ulubionego). Do transportera udało mi się go wepchnąć, u weta wyjąć syczącego.
Założyli mu obróżkę, musiałam go mocno trzymać.Walczył jak dziki tygrys.
Został osłuchany obmacany, sprawdzone węzły i temperaturę.
Niby wszystko OK, ale ma chrypkę.
Dostał coś (potem napiszę) na podniesienie odporności.
Uszy wyczyszczone - świerzbowiec.
Gadaliśmy dosyć długo i o nim i o świerzbowcu - jestem usilnie namawiana na albo Advocate, albo dobraną do wagi (1,7 kg - maluszek co?) dawkę iwermektyny.
To co działo się kiedy włożyłąm go do transportera, przeraziło i mnie i doktorów. Gabi po prostu szalał, rozbijał klatkę, skakał z zębami i pazurami do mnie i strasznie zawodził i krzyczał.
Gdybym byłą obok niego w pokoju to pewnie rzuciłby się na mnie i zabił
Doktor powiedział, że on ma conajmniej 4 miesiące i... nie rokuje na oswojenie. Może gdyby został zabrany do ludzi wcześniej, dużo wcześniej.
Teraz ma już wpojone złe nawyki.
Pozostanie kotem kompletnie niezależnym, nie nada się do bycia w mieszkaniu z ludziem, chyba że na zasadzie takiej, jak pisałam w którymś poście.
Jeżeli już, to do domu wychodzącego i to dla ludzi, którzy nie myślą o głaskaniu kota i spaniu z nim.
Powiem szczerze, że bardzo mnie zmartwił.
Po tym czasie, kiedy jest u mnie skłaniam się ku temu, że ma rację.
Oczywiście nie poddam się na razie.
No i teraz jeszcze decyzja dotycząca leczenia świerzbu
