Dobraaaa...
Moja część opowieści.
Opowiem to, czego Neigh nie widziała , bo poszła z transporterami.
Zaczniemy w momencie , kiedy Neigh złapała dwa pełne persów transportery a ja zagadywałam Pana z Pragi.
Kasia w tym czasie penetrowała zakamarki kuchni i na wszystkie uwagi Pana (mówione glosem tzw "pooociąąąąggggłłłyyymmmm") odpowiadała "TAK,TAK".
W zyciu nie widziałam TAK zgodnej Kasi S.!
Postanowiłam iść do pokoju, bo tam pewnie też są jakieś koty...a pan zaczął coś bełkotać,że "taaaam njeeee...taaam njeeee..."
Więc go wyminęlam i WESZŁAM.
Rzeknę Wam tak: większego bałaganu i syfu to ja jak żyję nie widzialam.A przecież mialam staż w pogotowiu ratunkowym i jeździłam w baaardzo różne miejsca.
Kocie kupy były wszędzie,co nie dziwi biorąc pod uwagę,że w domu zauwazylam tylko JEDNĄ kuwetę z kawałkiem gazety w środku.
Większość kup to było rozwolnienie.
Były na parapecie, na stoliku i na dywanie.
Barłóg zauwazyłam od razu, i zaczęłam chodzić na paluszkach.Pierwszego złapanego kota podałam Neigh, która w międzyczasie wróciła ale Pan, który pojawił się zaraz w pokoju jej go wydarł ("teeen zoooostajeee")
Drugiego już prawie mialam kiedy zwiał pod barłóg.
Dałam spokój i zgarnełam ze stalika pod telewizorem coś beżowego.Wrzuciliśmy do transportera(pan chyba myślał,że to wciąż te pierwsze transportery, a przecież Neigh dokonała dyskretnej podmianki...).Rozejrzałam się: siedzialo tylko to, co mi wyrwał Pan i wyściubiało spod barłogu nos to,co uciekło.
Uznałam,że trzeba to złapać.
Scenicznym szeptem powiedziałam Panu,że przesuwamy barłóg.
On złpał za wezgłowie, ja za "nogi" i odstawiliśmy.Rzucilam się na zwiewające coś,złapałam ale coś zasyczało i zwiało.
Wtedy weszła Neigh i coś głośniej powiedziała.Uciszyłam ją pokazując na barłóg ,ale już było za późno...
Barłóg się pruszył.Zaczęło się z niego gramolić.Chyba istota ludzka ,ale głowy nie dam.Zachrzakało,zaparskało, kaszlnęło.
W drzwiach pojawiła się Kasia i wtedy pers, którego nie mogłam złapać ruszył w jej kierunku (prawdziwe persy ZAWSZE zwiewają w stronę goniącego!).Kasia złapała.I popatrzyła na barłóg.
-ZOBACZ!ZOBACZ!- powiedziała z oczami jak talarki
Zobaczyłam.
Z barłogu wstało.
Czerwone było, brzydkie i nie myte.
Jak ruszyłam do drzwi to się podnosiło z barłogu.SYN.
To złapałam za jakiś tarnsporter, prawie się pobiłam z Kasią o drugi (!), w wolną rękę jakieś nasze torebki...i CHODU!!!
Na szczęście nie było daleko.
Najbardziej zaszokowało mnie,że Neigh mowi do Pana serdecznie "...ależ z pana dobry człowiek...!"No wbiło mnie w podłoze!
Dopiero po sekundzie zrozumiałam,że ona otwiera sobie taką maluteńką szparkę w którą może uda się wsadzić stopę...i wydobyć te dwa koty, które zostały.W sensie przenośnym rzecz jasna.
W samochodzie dostałyśmy głupawki.
Wiecie- stres.
Neigh spojrzała na zegarek i ...byłyśmy tam tylko 13 minut!
A ja myślałam,że z godzinę conajmniej.
Kurcze...widoku Pana z Pargi całującego łepek persa i podającego go Kasi do transporterka nie zapomnę.Jakoś tak...nie wiem,smutne to było.
Widok SYNA wolałabym zapomnieć jak najprędzej...