Wiadomo, że opiekunowie kierują się zawsze dobrem kota, boją się problemów z adaptacją, wolą na zimne dmuchać.
Ale ja znam kilka przypadków kotów schroniskowych, które były baaardzo niechętne innym kociastym we wspólnym boksie, a w domu dobrze odnajdywały się wśród rezydentów. Najbardziej szokującym dla nas przypadkiem był Herman - dorosły wielki kocio, który siedział z konieczności w klatce, bo wypuszczony na ogólny boks rzucał się na inne koty z okropną agresją. Sierść latała, koty wyły, piski, wrzaski, no zgroza

. Pani dr podjęła ze dwie czy trzy próby zaadaptowania go na ogólnym boksie - niestety każdorazowo z takim samym skutkiem. No i tak kwitł biedny w tej klatce czy w boksie szpitalika, już nie pamiętam.
Na stronie schroniska wypatrzyła go para, która miała już koteczkę-rezydentkę. Chcieli Hermana, tylko jego i koniec kropka. Mówiłyśmy jak się zachowuje, że może być wręcz groźny dla ich kici, że czarno to widzimy itp. Bardzo ich zniechęcaliśmy. Zdecydowali, że jednak zaryzykują, a nam się jeżyły włosy na głowie na wyobrażenie tego, co też on będzie wyprawiał w domu, gdy zobaczy innego kota.
Herman w domu nie miał żadnego przejawu agresji w stosunku do kici

. Wszystko było modelowo

.
Ideał

. Spokojny, kochany, grzeczny

.
Wolontariuszki usłyszały dużo gorzkich słów, ludzie nam nie byli w stanie uwierzyć, że to wszystko, o czym mówiłyśmy to prawda. Wręcz zarzucali nam kłamstwo - to tak na marginesie.
Po takich doświadczeniach to powiem Wam, że jeśli mądry i doświadczony opiekun (a takimi byli tamci ludzie i takim jest wg mnie ellza1) chce podjąć się trudnej opieki to ja uważam, że warto zaryzykować. Bo naprawdę jest duża szansa, że wszystko się ułoży. Warunki schroniska czy przytuliska to jednak nie warunki domu. Spokój, poczucie bezpieczeństwa w domu, miłość opiekuna - to prawie zawsze czyni cuda.
Tu jest tylko kwestia odległości. Bo jak jednak coś nie wyjdzie to wieźć to biedactwo znowu przez pół Polski ...
