Co ja mogę napisać? No co w taki paskudny dzień. Pada, pada, pada... Żel na mych włosach zmywa i upodabnia mą koafiurę do ptasiego gniazda. Wroniego, bo ładu w nim brakuje. Jak przyszłam od dzikow to straciłam wiarę we fryzjerów. Włosy krótko ścięte a wyglądają jakbym
se je wyciepała tępym sekatorem. A miała być taka
pienkna. Głowa i ja, jej dodatek.
Dzień jak co dzień. Nowy piecyk gazoey i stare problemy.Aż strach się bać. Bo gadzina stracił płomień i zimnicą mnie zalał jak już namydlona wszędzie byłam. Zamarłam z oburzenia i strachu. Nakryłam się wstydliwie szafroczkiem i poczłapalam się modlić do piecyka. Łaskawie odpuścił. I oby już numerów nie robił.
Coś ostatnio wszystko się znów psuje, odmawia współpracy czy jak ktoś woli ,szmelcuje się. A myślałam, że nowy rok nie przyniesie starych problemów z nowymi rzeczami. Ale myślenie w moim wypadku jest wielkim błędem.
Koty wróciły do strażackich ekscesów .Już ochłonęły po remoncie i nawykły do ładu nowego. Teraz pracują nad ma cierpliwością.
Ten punkt też jest stały. Ćwiczenia sikawkowe są przeprowadzane z dużym zaparciem i regularnie. Więc i ja ćwiczę nos, oko i jeżdżenie na ścierze.
Kotów więcej przychodzi. Pewnie dobra dusza z piewnicy wypuściła zimujące tam gadziny. Wszak upał na dworze jest. Powrotu nie mają bo okienko znów zamknięte. Upał dla kotów nie dla ludzi. Pod schodami znów pewnie zostały wyżarte przez psy, chrupki kocie. Pokazali się tamtejsi stołownicy. A dopiero co sypałam.
Sekutnika nie było. Oby miał lepszą melinę.