Witam
Dziękuję za odwiedziny i ciepłe pozdrowienia...pomogły mi szybciej dojść do zdrowia. Nie mogłam zaglądać do Was, bo tym razem miałam głównie duży katar...ciekło mi z nosa, ale i z oczu, które strasznie mnie piekły.... Kiedy szłam na działkę zakładałam czapkę z daszkiem i mocno nasuwałam ją na czoło. Do tego lekkie przygarbienie..... i już macie Don Pedra, szpiega z krainy Deszczowców
Dziś wspomnienie o Dyzieńce.
Niunia znalazła mnie 14 lipca, w dniu moich urodzin! Pomyślałam wtedy, że to dobrze wróży. A ponieważ dziewczynki urodziwe to szybciutko znajdą swoje domki. Tym razem jednak postanowiłam nie wydawać ich przez akcje w Kakadu. Po wizycie u weta zajęłam się odrobaczaniem, uszkami i oczkami....I tak szlifując diamenciki poznawałam ich charaktery i powoli zakochiwałam się w dziewczynkach.
Dyzieńka była najbardziej zdystansowana wobec mnie. Nie wchodziła na kolana, nie miziała się. Choć nie uciekała przed ręką widać było,że głaski nie sprawiają jej przyjemności. Uwielbiała za to przytulać się do moich kocuchów i cysiać ich brzuszki. Jej ukochanym został Sewerek. Bałam się czy znajdzie się ktoś kto będzie chciał takiego niemiziaka...pomyślałam nawet,że pewnie zostanie u mnie i będę miała kolejną panienkę "dzika".
I tak sobie spokojnie

żyłyśmy. Dyzia kochała jeść, więc jadła więcej niż siostry i w szybkim czasie ważyła najwięcej. Początkowo biegała z nimi, podgryzając je lub uciekając przed podgryzaniem....i zwyciężała. Kiedy się zezłościła gryzła dotkliwie i warczała...dziewczyny wtedy uciekały ze hej. Kiedy odpoczywała i podchodziłam do niej, cały czas przekonując ją do głasków, lubiła przyglądać się uważnie mojej twarzy. Nie bałam się zbliżyć ją do pysia Dyzi...i nie dlatego, że nigdy mnie nie uderzyła pazurem...było coś magicznego w tamtej chwili, taka niezwykła bliskość, tak jakby starała się zapamiętać moją twarz.... Fascynowały Ją moje oczy...przyglądała się im uważnie a kiedy mrugałam próbowała łapką złapać to coś co się ruszało.
Wszyscy zachwycali się rzucającą się w oczy urodą Kleo lub figlarnością Mafii. Mało kto wspominał o Dyzieńce. Tymczasem to właśnie Dyzia miała niezwykle subtelną urodę. Delikatne kolorki na śnieżnej bieli, wielkie, rozmarzone oczy i malutki biały pędzelek na końcu prążkowanego ogonka. Poruszała się z niezwykłą gracją...powoli, delikatnie, krokiem modelki, czyli na zakładkę. Ona nie biegła, Ona podbiegała. Tak robiła wołana do jedzonka...po czym przysiadała i czekała na jedzonko, czarując wielkimi oczyskami. Gdybym miał przyrównać dziewczynki do aktorek to Kleo to taka kocia Brigitte Bardot, Mafia-Claudia Cardinale.... a Dyzieńka miała szyk i styl Audrey Hepburn.
Koteczka nie przepadająca za ludzkim dotykiem przed swoim odejściem zrobiła się miziakiem. Nie mogę znaleźć w pamięci chwili kiedy przyszła do mnie pierwszy raz...ale było to w nocy. Obudziłam się i usłyszałam ciche kroczki...po chwili na łożko wdrapywała się malutka kocinka...podeszła do mojej twarzy, powąchała...szepnęłam "przytul się " i wstrzymałam niemalże oddech....a moje słoneczko wtuliło się w mój brzuch (leżałam na boku) i tak przespałyśmy do rana. Od tamtej nocy szukała już mojej bliskości, wchodziła na kolana, przytulała się. Były noce spędzane przeze mnie na kanapie, bo nie chciałam przerywać Jej snu i zdejmować ze mnie, albo na podłodze (na wykładzinie)....
Nie chciałam Jej usypiać...bardzo bała się weta (panicznie)...modliłam się więc.....
Odeszła w domu...leżałam przy niej (tak jak chciała) i głaskałam.....