Znajoma łapie w Toruniu koty na sterylki w ilościach niemal hurtowych.
Załatwia przepustki do firm i instytucji, wdziera się tam, gdzie nikt inny nie mógł/nie chciał/nie obchodziło go to.
Sterylizuje całe stada – na talony, korzystając z pomocy TOZ, fundacji, schroniska,
lub za własne pieniądze gdy nie ma innej możliwości.
Kupuje, gotuje i rozwozi karmicielkom jedzenie dla kilkudziesięciu kotów w całym mieście,
sama też "obsługuje" kilka miejsc karmienia.
W łapankach i karmieniu pomagają jej dwie dziewczyny, ale to ona jest siłą napędową kocich akcji.
Przy okazji sterylek wyciąga kociaki z miejsc, gdzie miałyby niewielkie szanse doczekać dorosłości
(np. piątka kociąt fabrycznych, która wylądowała u mnie).
Zresztą kilka dorosłych kotów też trzeba było galopem zabierać z miejsc bytowania i szukać im domów.
No ale wiadomo, że to never ending story...
W tej chwili wszyscy jesteśmy zakoceni/przekoceni i mamy napiętą atmosferę w domach

Kilka dni temu znajoma wywiozła z nieciekawego miejsca kolejne kocięta.
Trójki z nich nie dało się już nigdzie wcisnąć,
a znajoma akurat teraz wyjeżdża na 2 tyg. i nie ma kto się nimi zająć.
Kociaki będą ogłaszane, ale trafią do schronu.
Jest białasek, buraś i troszkę starszy od nich pingwinek o cudnym okrągłym pycholku.



A tak sobie zapytam, co mi szkodzi:
Może ktoś przyjąłby kociaka chociaż na TDT do czasu powrotu znajomej?
