
zadzwonił Pan chętny na Tymkę, koniecznie wczoraj jeszcze (mimo że 19.00 już była) chciał ją zobaczyć, no i jakbyśmy się dogadali, to od razu zabrać. Rozmowa - jak to zwykle z facetami - krótka i treściwa. Lecimy więc z TŻ-tem do domu, jak do pożaru, bo akurat odwoziliśmy złapanego dzika na kastrację. No i Pan przyszedł, z bratem albo szwagrem, nie pamiętam. Pan okazał się być mądrzejszy od wszystkich: "kot będzie miał dobrze, a oko rumiankiem się przetrze i przestanie łzawić"

patrzę na TŻ-ta, minę ma nie powiem jaką, co tu robić? No i wymyśliłam: oczko chore, to na pewno herpes, ludzie też mogą złapać, a u Pana dwójka małych dzieci, jeszcze się zarażą, itd. itp. TŻ podjął temat, on ma rzeczywiście herpesa, wyłazi mu czasem na powiece, baaaardzo przekonywująco mówił, że to boli jak diabli i w ogóle

wiem, wstydzę się, ale nie umiem tak po prostu powiedzieć, że "nie dam Panu kota"... gorzej, że facet ma z dzieckiem odwiedzić schronisko, a tam mu pewnie wyjaśnią
