Qruella pisze:Coraz bardziej utwierdzam się w przeświadczeniu, że tworzycie tutaj rodzaj towarzystwa wzajemnej adoracji. Znacie się w swoim gronie i każdego nowego traktujecie z góry. Fakt, nie czuję się tu dobrze. Bo Wy wiecie wszystko najlepiej! I nie pierwszy raz chcecie obcego zgnoić, nic nie wiedząc o tym nowym. Zakładacie, że nowy to ignorant, nic nie wie na temat kotów i nic nie robi dla dobra zwierząt, bo od tego jesteście tylko Wy, starzy bywalcy. To tylko Wy, tacy wyjątkowo miłosierni, biegacie i wyciągacie różne biedy, potem robicie różnego typu akcje żeby jakiegoś nieszczęśnika wsadzić komuś do mieszkania. I po parę groszy robicie ściepy i bazarki, chwaląc się przy okazji każdą podarowaną złotówką. Tylko Wy, bo tutaj się prezentujecie, ciumkając nad każdym stworzeniem! To Was robi lepszymi w swoim mniemaniu i dlatego czujecie się upoważnionymi do robienia nowym lekcji! Rozejrzyjcie się, ile jest wśród was hodowców tej biedy... I dlatego wcale nie zamierzam ani się tłumaczyć ani informować ile wydaję miesięcznie na koty bezdomne zdrowe i chore [na pewno je masowo wypuszczam!] Ani też, czy moje koty chodzą po ulicy czy na księżycu [-"persy"!]
Mam kota wychodzącego. Na miau jest takich kilka osób. Dostałam tego kota od osoby, która nie wydaje kotów do takich domów - ale u mnie wiadomym było, że będzie wychodzić.
Czemu więc mi "się udało"?
Bo to był taki kot, który sobie poradzi, który zna te warunki. Który wychował się sam na dworze przez pięć lat, więc chociaż w mieszkaniu nie czuł się nieszczęśliwy, nie istniało wielkie ryzyko, że z możliwością wychodzenia zginie zaraz na początku. Bo już to zna i lubi.
Ale to był pojedynczy przypadek, gdzie przede wszystkim liczyła się ocena właściciela. Część moich podopiecznych wydałam do domu wychodzącego, część w życiu by nie mogła pójść do takiego domu. Bo to koty z różnymi historiami - niektóre mimo kilku lat tułaczki wciąż były w świetnej formie, ale nie mogły być dalej w starym miejscu. Niektóre były malutkimi kociętami, zgarniętymi z piwnicy z katarem i załzawionymi oczami.
Każdy kot to indywidualny przypadek - i jeśli jego opiekun mówi, że kot sobie nie poradzi na dworze, to znaczy, że sobie nie poradzi. Bo nie zna zagrożeń.
JAK ktokolwiek mógłby do domu wychodzącego wydać kota, który z ulicy został zgarnięty w połowie oskalpowany? Niedożywiony? Zakrwawiony czy z katarem? Taki kot na ulicy sobie nie radzi, więc czemu usilnie próbujemy SOBIE udowadniać, że to idealne warunki dla niego?
Gdyby mojej kotce coś się stało (a podejrzewam raczej starość niż jakiekolwiek czynniki zewnętrzne), to na jej miejsce szukałabym kota takiego jak ona. Nieufnego do obcych, lękliwego wobec głośnych dźwięków. Ostrożnego wobec innych kotów, wychowanego na ulicy i radzącego sobie na niej najlepiej starszego niż postrzelone młodziaki. Bo wiem, że taki kot może wychodzić, już zdał egzamin, nikt go nie otruł, nikt nie postrzelił, nie rozjechał, nie skrzywdził przez kilka lat - i ma największe szanse, że w takim stanie dotrwa do końca.
Inny kot po prostu nie zdawałby sobie sprawy z zagrożeń, matka by mu tego nie wytłumaczyła i prędzej czy później domowy mruczek skończyłby pod samochodem czy w rękach psychopaty, który znalazł sobie zabawkę.