Przepraszam,że nic nie piszę. Ale zwariowane lotnisko mamy w pracy.A jeszcze większe w domu. Padam i tyle. Muszę też zebrać się do całości bo ostatnio kiepsko się w środku

czuję.
Czas mnie goni i dogania niestety wiec odporność już nie ta.
Ze spraw wesołych to kuchnia nam działa. Wczoraj był obiadek i całkiem fajnie się go jadło.Człek docenia takie przyziemne ziemniaczki i kotlecika jak ma to odjęte od ust jakiś czas. Pyli sie nadal gipsem i sprzątanie totalnie totalne by sie zdało.Ale ...na postanowieniach się wszystko kończy.Ale kiedyś dorosnę do tej pracy i wyglansuję mieszkanie. Niech tylko wiaterek owieje deczko i wywieje drugie deczko to co fruwa. Czyli tak blizej wiosny sie zabiorę na to wychodzi.
Koty jakby spokojniejsze. Brak prowodyrów w osobie kociej tajfunki Maszki i Szyni zdecydowanie osłabiły zapędy Lucka i Żwirka. Ganianie tylko we wspólnym towarzystwie nie jest już tak fajowe. Ale myśle,że to długo nie potrwa. Lucuś jakby delikatnie wydoroślał po ostatniej aferze adopcyjnej. Cieszę się bo nadal jest otwarty na mizianki, tulaski i jedzenie. Chyba ciutkę utył.
Telefony dzwonią, maile się piszą... W większości z nich tam,gdzie chodzi o maluszki, powtarza się pytanie w jakim są wieku. No trudno, nie każdy potrafi policzyć ile to miesięcy jest od urodzenia gówniarstwa do czasu zapytania o nie. Tylko osoba kompetentna, mająca maszynkę do liczenia i wspomagajaca się
palcamy może sprostać temu zadaniu

Czyli JA!