Witamy wszystkich po długiej przerwie.
Wieści są dobre-złe.
Dobre to takie, że Marcjan ma się wyśmienicie, w zasadzie bez zmian u niego (poza zmianami w okolicach brzuszka – nie da się ukryć, że rośnie

).
Złe to to, że do mojego domu zawitał wirus panleukopenii

.
Zaczęło się od kilkumiesięcznego kociaka, przekochanego Groszka, który zamieszkał w pokoju – izolatce jakiś miesiąc temu. U kociaka nie było żadnych niepokojących objawów, aż po tygodniu jego stan nagle się pogorszył – choroba zadziałała szybko – kociak po kilku dniach odszedł

. Nie wiadomo było, jakie były przyczyny, w klinice w której kociak był na wizycie i kroplówkach nie podejrzewano panleukopenii.
Minął ponad tydzień i te same objawy zauważyłam u narzeczonej Marcjana – Pinky. W czasie kiedy czekaliśmy na dostarczenie testów na parvo Pinia dostała antybiotyki, zastrzyki wzmacniające i na odporność + była cały czas obserwowana przeze mnie, mierzenie temperatury, wmuszanie jedzenia i picia. Po około dobie czasu jej stan zaczął się poprawiać, po kilku dniach była zdrowiutka i wesolutka jak zawsze. Niestety test zrobiony pomimo jej dobrego stanu wyszedł pozytywnie. Najwyraźniej Pinky zanim uciekła (czy cokolwiek spowodowało opuszczenie jej poprzedniego domu) została zaszczepiona, dlatego przebieg choroby był bardzo łagodny.
W tej chwili mam u siebie 5 kotów (2 swoje) – u żadnego nie ma żadnych objawów ani niepokojących zachowań całe szczęście, Marcjan nie był jeszcze szczepiony – ale z racji tego, że minął jakiś miesiąc od kiedy Groszek się pojawił, a wszystko jest ok najprawdopodobniej Marcyś ma odporność – przez 4 lata w schronisku pewnie przeszedł już chorobę.
Każdego dnia obserwuję kociaki, czekają nas dalsze testy, badania krwi, ewentualne adopcje będą musiały poczekać aż sytuacja się wyklaruje – ta kwestia jest do dokładnego obgadania z wetką, do której się wybieram z Pinką jutro.
Niestety wyklucza mnie to jako dom tymczasowy na najbliższe pół roku, jeśli nie dłużej

.
Jest mi przykro i trochę głupio – jakby nie było naraziłam kociaki na niebezpieczeństwo, ale usprawiedliwiając się – nie jesteśmy w stanie przewidzieć takich sytuacji, bierzemy koty w potrzebie i nigdy tak naprawdę nie wiadomo, co w nich siedzi.
Całe szczęście wszyscy są zdrowi, myślę, że gdyby miało się coś dziać to przez miesiąc już by się działo. Najbardziej cieszę się, że z Pinky jest ok, bo naprawdę bałam się o nią.
Do tego wszystkiego moja sytuacja życiowa jest dosyć ciężka w tej chwili, więc ogólnie miałam trudny miesiąc pod wszystkimi względami.
Wszystkich wielbicieli Marcjana uspokajam – kotuch ma się naprawdę dobrze, co najwyżej niepokojący jest jego wzrastający nawyk sępienia – otwieranie lodówki wybudza go z najcięższego snu, w najdalszej części mieszkania. Poza tym dalej jest kochany, grzeczny, przyjazny, śpi ze mną w łóżku, prawie nie bije się z Dropsem
Będę informować o tym co się dzieje na bieżąco, pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie i prosimy o kciuki, żeby nic już się nie działo niedobrego.
A to fotki z dzisiaj:
a tu Marcyś na posterunku
