może moje rozgoryczenie bierze górę, ale musicie przestrzec ludzi dobrego serca, którzy biorą koty na tymczas, po pierwsze: kot mały może umrzeć, po drugie: trzeba z nim cały czas być i doglądać, każda godzina może być dla niego krytyczna, co za tym wynika- nie można pracować, tylko siedzieć w domu!!!!!. po trzecie: małe kotki choć piękne i słodkie śmierdzą strasznie, co być może dla nas kobiet nie jest problemem, ale dla naszych teżetów może być to dramat nie do przejścia (właśnie przez ten zapach moje małżeństwo stanęło pod znakiem zapytania, bo tż okazał się potworem, i tylko na kocięta i na mnie strasznie nadawał, a nawet usłyszała, że mam: "wypier....z domu z tymi śmierdzielami"). po czwarte: mały kot miauczy co chwilę, jak nie śpi to wydaje okrzyki :iiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!!!!!!!!! a jak się budzi to drze się jeszcze głośniej, więc najlepiej uzbroić się w cierpliwość i być samotną kobietą, bo mój tż nie mógł tego wytrzymać i cały czas nas wyklinał.
tylko jeden kocio znalazł domeczek kochający i to on właśnie przeżył. do końca życia nie wybaczę sobie, że tuptuś i znajdek mnie opuściły. były z azylu właśnie, miały ze 3 tyg. maleńkie, w piąstce się mieściły. przez 10 dni były dla mnie całym światem!!!!!!miałam im dać życie i nowe domeczki, założyłam im forum, porobiłam ogłoszenia, po nocach nie spałam, karmiłam, myłam dupki, pudrowałam, bo miały rozwolnienie. dawałam mleczko, karmę stałą, nawet śpiewałam kołysanki. nie mam swoich dzieci, i były dla mnie niczym własne dzidziusie, zasypiały na kolankach, na piersi...spały na gorącym termoforku. miały wszystko- miłość, jedzenie, ciepły kąt....zabrakło jednego- kociej matki!!!!!!! nie zawsze nam ludziom udaje się oszukać naturę! ja im nie byłam w stanie dać odporności. nadszedł moment, że po 6 wolnych dniach musiałam wrócić do pracy. nie było mnie po 12- 14 godzin. miseczki z karmą i wodą stały, ale termofor stygł w tym czasie. nawet nie zauważyłam kiedy się odwodniły... tuptuś odszedł w czwartek, znajdek wczoraj. nie pomógł nawet wet i kroplówki i antybiotyk. lekarze mówili, że były to słabe osobniki. ja zaś nie umiem sobie wybaczyć faktu, że może coś przeoczyłam...nie życzę nikomu patrzeć w te małe niebieskie oczka które gasną w oczach, nie życzę słyszeć tego pisku strachu i ostatnich tchnień. w nocy rekami kopałam grobek, bo nawet łopatki nie miałam.ponadto na mojego męża patrze już w inny sposób, zawiódł mnie do granic możliwości, nie wiem czy mu to kiedykolwiek wybaczę...
życzę kotkom nowych domków z całego serca, ale musicie wiedzieć, że to również jest ból i cierpienie, gdy taka kruszyna odchodzi... a ty nie wiesz jak dalej żyć. ja biorąc je, nie wiedziałam, że one mogą umrzeć mając wszystko zapewnione. gdybym zdawała sobie sprawę z tego, że istnieje ryzyko śmierci, nigdy bym sie nie zdecydowała na ten heroiczny krok! mam tylko jedyną radość z tej całej tragedii, która mnie spotkała- nemuś ma domek i wspaniała panią!!!!! jest zdrowy i dzięki temu się jakoś trzymam. ja bym pewnie tymczasy dalej zapewniała kociakom (na pewno nie takim malutkim,tylko nieco starszym)- ale już dziś wiem, że mój tż jest wstrętnym typem

bo on już kocich nieszczęść do domu nie wpuści. a ja nie umiem żyć patrząc na ich zły los...