Zawsze jest ten dylemat. Ja wychowałam kilka kociąt. Lubię kocięta, ale...teraz wzięłam dorosłego, sześcioletniego kota, z kilku względów: moje kocięta
a)proóbowały mi wydrapać oko, podrapały dosłownie wszędzie, nie pytajcie, gdzie i w co
b) zdewastowały tapety w tempie expresowym
c) nie umiały sikać do kuwety.......za wyjątkiem jednego,
d) bawiły się jedzeniem, zdewastowały laptopa, zdewastowały szafę i półmieszkania (zasłony, firanki, karnisz, durnostojki), rozdrapały kilka książek, wytłukły sporo zastawy stołowej,
e)przyprawiły mnie kilka razy o atak serca (kociak, spacerujący po poręczy balkonu, na 8 piętrze o 5 rano w lutym (przeżył, ja miałam zapalenie zatok) - rozdrapał siatkę i ....otworzył okno. Nie wiem, jak. Odbył się skok na lampę wiszącą (oczywiście lampa już ...za żarówkowym mostem), odbył się wjazd na patelnię z goraca rybą - sprawca wiał aż mu się ogon rozwiewał. Wreszcie, jeden wsadził ogon w palnik gazowy i wiał z płonącym ogonem...(tylko sierścią, to model długowłosy).
Wiem już, jak upierdliwe i męczące potrafią być kocięta....
A dorosły, wychowany i ulożony kot wie: gdzie jest kuweta (wie również gdzie jest lodówka

)
umie mruczeć i się przymilać
wspina się na kolana i mruczy,
czego więcej chcieć od kota....