Gawuniek trafił do naszego zakoconego domu a jak wiadomo, trudno poświęcić mu tyle czasu ile trzeba. Wysyp wtedy był.
Nie muszę Wam pisać ,że adopcja kota w typie rasy jest horrorem. Chyba jego ogłoszenia były najmniej grzeczne jakie kiedykolwiek napisałam ale i tak durnie nie czytali. Kontaktowali się mając absurdalne życzenia, wymagania i zero wiedzy. Szantaż, wyzywanie, próby wymuszenia...
To on jest tym bohaterem "od testu selfie"

Jednak trafiają się domki perełeczki co to wszystko doczytają. Przemyślą. Dopytają.
Gawunia wybrała córka Sylwii. Równie była nieśmiała jak i on. Dlatego trafiło na niego. Bo ona wie co to znaczy.
Będąc na wizycie u nas przesiedziała spokojnie na podłodze czekając aż on podejdzie, pokaże się choć raz. Co raczył był uczynić widząc ...miskę w jej dłoni.
Decyzja zapadła.
Pierwszy tydzień nie wychodził spod fotela w jej pokoju. Potem znalazł inną dziurę. Były i wpadki kuwetkowe. I zalana pościel syna. Przetrzymali.
To był młody kot dopiero nabierający urody. Pięknych pędzelków między pazurkami. Kryzy na szyjce. Puchatości ogona. Był niski, jamnikowaty i przesadzisty. Piękny i już!
Dziś kolejna fotka dotarła
