Puk, puk... PUK,PUK... ŁoMatko dopiero druga w nocy.
Puk, puk...
Kto tam?
To ja migrena weekendowa
Obudziłam się z koszmarnym bólem głowy. Szalał sobie po pustej mózgownicy i nie mając o co się obijać walił w czachę. Rozumek wiadomo ,że jest nikły, przeszkody nie czynił .Więc głowa opukana od wewnątrz dała efekt podwójny.
Tami przyszła sprawdzić jak się czuję spacerując jak po pasach po mej klacie. Rudzik przyszedł sprawdzić jak się miewam wbijając swoje łapy w moje przody. Pikuś przyszedł sprawdzić czy żyję opazurzoną łapą dotykając mego policzka. Mikuś...
Wytrzymałam do 3. Moje wstanie równa się wstanie stada. Moje wstanie równa się zapodaniem mich.
Ale co mi tam. Ból rozsadzał głowę.
Więc zapodałam sobie leki i zanim się rozpuściły otworzyłam puszkę. Potem szybki łyk i powrót do wyra.
Czeka.
Czekam aż ból minie.
Zamykam błogo oczy.
Nikt nie zagląda z pytaniami o zdrowie.
Uff
Oczy zamknięte ale uszy pracują.
Słyszę systematyczne
szuuuuuuuur...szuuuuuuuuuuuur...Włącza się alarm. Siuraski jakieś czy co? leją ? tylko dlaczego z przerywnikami? Chore?
Nie to dziadyga jakiś miskę zagrzebuje.
Zamykam znów oczy ale uszy już nie śpią.
Znów słyszę szurrrrr, szurrrr...
Inszy dźwięk. Leją? Nie to Żwirek zagrzebuje ścianą miski.
Podniosłam się wreszcie przy wtórze zadowolonych pomruków.
Nawet dziki zaskoczyłam za wczesnym przybyciem

Dziś sobota. Uzupełnianie misek w miejscach "dziwnych".
W baraku Sekutnika pusto w pojemniku. Wyżarte, wymemłane, wywleczone.
Nasypałam, dodałam mokrego, zmieniłam wodę, poprzykrywałam szmatami, kartonami pęki drutów i szkła. Idąc i wychodząc zakiciałam się prawie na amen. W dali pojawił się pingwin biegnący z prędkością światła. Podeszłam . Uciekł. Chudy, zabiedzony kot. Muszę częściej tam zaglądać. Trudno będzie bo to zupełnie "nie po drodze". Jak chodzę do pracy to nijak czasu latać tam nie mam.