.
Dziękuję bardzo, ale ja jestem zwyczajna.
Jeszcze kilka lat temu, nawet nie zauważałam kotów.
Psy owszem.
W liceum zdarzało mi się chodzić na wagary, jeździć na rynek,
gdzie sprzedają psy i z dwiema koleżankami kupować za grosze te
najbiedniejsze.
Potem nie miałam co z nimi robić, więc rozdawałam je rodzinie i sąsiadom.
Rodzice dostawali szewskiej pasji.
Przez 13 lat miałam psa – Szczekusia, który zachorował i zmarł,

przez ciąg pomyłek lekarskich.
Musiałam go uśpić, bo strasznie cierpiał i nie było ratunku…
Wciąż mi go brakuje.
Był ze mną od zawsze…całe moje życie……
Wtedy u weta zobaczyłam ogłoszenie o "Straży dla Zwierząt",
że szukają wolontariuszy.
Przysięgłam sobie, że jeśli Szczekuś przeżyje, to się zgłoszę.
Moja czarna kluseczka odeszła, ale i tak się zgłosiłam.
Straż nie powstała, nie wiem czemu, ale poznałam dziewczynę z FFA
i zaczęłam zaglądać na "Dogo".
A koty?
Mój tata przyniósł do domu kotkę.
Bidna była strasznie.
Mama ją wywaliła, a tata ukradkiem przyniósł z powrotem
i wrzucił mi do pokoju.
Stoczył walkę z mamą i Kira została.
Wyleczyliśmy ją i bez pamięci zakochałam się w kotach.
Wtedy zaczęłam je dostrzegać.
Zrozumiałam, że jest ich wszędzie pełno.
Kryją się między samochodami, przemykają szybko przed ludźmi
– niezauważone, nie dostrzegane.
Zaczęłam nosić w torebce saszetkę karmy, bo nigdy nie wiadomo,
czy jakiejś biedy nie spotkam.
Potem na "Dogo" dostałam wiadomość z linkiem do owczarka niemieckiego.
Sytuacja była dramatyczna.
Pies miał być uśpiony.
I znów tata mi pomógł i w ciągu 48h pies z Katowic trafił do mnie na tymczas.
Okazało się, że ma raka (wielkości grejfruta) i zaburzenia psychiczne.
Przeszła operację, ale nikt jej nie chciał, więc Sara z nami została.
Dziś jest pięknym psem, za którym ludzie się oglądają,
ale nadal ma "schizy psychiczne" np.: boi się wchodzić na trawę
– wychodzenie z nią na spacer to niezły cyrk.
A nie, ona wejdzie na trawę, nawet po niej pobiegnie,
gdy zobaczy kotka – to pies, który uwielbia koty.
Wszystkie chce powąchać i polizać.
Gdy słyszy, że koty gryzą się na dworze, jest pierwsza przy oknie,
żeby wkroczyć do ataku i bronić.
Za to psów nienawidzi i wszystkie by zagryzła.
Nadal przyjmuje leki, ale tak jest git.
Potem mój tata zachorował i trafił do szpitala.
Idąc od niego znalazłam na trasie szybkiego ruchu małego kociaka.
Dosłownie czmychnął śmierci między samochodami.
Rozglądałam się za jego mamą, ale nawet nie wiedziałam,
po której stronie trasy mam go zostawić i mimo oporów,
no nie mogłam go przy tej trasie tak zostawić.
Przytachałam go do domu i tak została z nami Maja.
Sara ją uwielbia, myśli, że to jej dziecko.
Śpią razem, Maja skacze na Sarę – niezły cyrk.
Chciałam żeby tata zobaczył Majkę, ale już nie zdążył…..
Potem na osiedlu pojawił się duży kot.
Był dziwny, bo gdy wychodziłam z Sarą, szedł krok w krok z nami. Dosłownie –
Sara, a obok niej kot.
Ludzie nieźle wywalali oczy.
Kot był inny – widać było, że jest cholernie inteligentny.
Początkowo tylko przesiadywał pod klatką, a potem już się z niej nie ruszał.
Zaczął spać na naszej wycieraczce.
Nie bał się psów i ludzi i nie dał się nikomu z tej wycieraczki przegonić.
Serce mi pękało, gdy w nocy wiedziałam, że on śpi pod drzwiami.
Zaczął za nami chodzić. Musiałam kluczyć, żeby nie polazł za mną do
sklepu czy miasta.
Był naprawdę inny.
Dziewczyna z FFA zaproponowała mi, żebym wzięła go na tymczas
i po wojnie w domu, rodzina w końcu się zgodziła.
Kirek został z nami na amen i nigdy w świecie bym go nie oddała.
Ten, kto się go pozbył, był idiotom, bo to najbardziej niesamowity kot,
ze wszystkich jakie znam.
Bardziej przypomina z zachowania i charakteru psa niż kota
i widać po nim, że ciągle myśli, główkuje, zastanawia się i rozumie.
To mój ulubiony kot.
Gdy jest na dworze, trzeba uważać, żeby za nami nie polazł do miasta…
bo chodzi za nami jak cień.
Wszystkie nasze koty i pies są wysterylizowane, zaszczepione itd.
I od razu muszę tu wyjaśnić:
Moje osobiste koty są w całości utrzymywane przez moją siostrę.
Ona dba o ich wyżywienie.
Nasze "domowce" nie jadają Whiskasa, czy Kitekata
– są zbyt rozpieszczone i za wybredne.
Za to moje "podwórkowe", jak "domowce" nie zjedzą wszystkiego,
dostają resztki tego droższego jedzenia.
Czemu rodzina nie pomaga mi w opiece nad podwórkowcami?
Bo jestem sama z mamą i siostrą.
Ja już nie pracuję - (chwilowo nie mogę), a one mają na utrzymaniu cały dom,
raty, kredyty i wyżywiają 3 domowe żarłoki i owczarka niemieckiego.
Nie jest nam lekko.
No to chyba wiecie już o mnie wszystko.
.
.
Organizacje w Częstochowie.
Jest ich jak na lekarstwo.
Do TOZ-u nawet nie można się dodzwonić.
Nikt tam nigdy nie odbiera, a biuro wiecznie zamknięte.
Kotami nikt się tu nie zajmuje.
Jest FFA, ale dziewczyny są tylko w trzy.
Zajmują się głównie psami, a z tego co się orientuję,
kotów mają od groma i nie mają ich gdzie upychać.
O akcji diagnostyki bezdomnych zwierząt, czy coś takiego – zapomnij!!!
Nigdy nic takiego nie było i pewnie nie będzie.
FFA organizowało sterylizację bezdomnych kotów
i tak wysterylizowałam Szarkę.
Kastracji nie prowadzili.
Tu za wszystko trzeba płacić.
To miasto jest okropne, jeśli chodzi o zwierzęta.
Schronisko to banda złodziei i cierpiące zwierzęta.
Tak bym chciała zmienić prawo….
.
.
.