Sprawa pilna, ale nie mam stałego dostępu do internetu, dlatego nie jestem tu tak często. Kotki muszę zabrać, bo już inne bidulki na miejsce w lecznicy czekają. Ja też prawie dwa tygodnie wydzwaniałam, kiedy mogę je przynieść i miejsca ciągle nie było, tak że rozumiem tych weterynarzy, chcieliby pomóc, ale mają ograniczone miejsce.
Boję się tylko, że jak je dziś wieczorem wypuszczę, to żeby nie zmarzły i się nie przeziębiły, bo w lecznicy tak cieplutko miały, w kurtce nie dało się wytrzymać. Ale co zrobić... I tak szczęście, że są zdrowe. Wychowały się same od trzeciego miesiąca życia, bo ich mama zginęła. Ja dokarmiam je tylko raz dziennie, wieczorem. Na początku same bały się podchodzić do miski, czekały aż odejdę, więc mało je znałam. Później się ośmieliły i głaskałam je przy jedzeniu. A w lecznicy okazało się, że nie są dzikie, a tylko nieśmiałe i zaczynały się tak fajnie oswajać. Boję się, ze po powrocie na wolność cofniemy się z oswajaniem, bo znów będą musiały być ostrożne, żeby przetrwać. Jedna wiewiórka ma szczególne zadatki na kotka nakolankowego

wzięłam ją pierwszy raz na ręce, a ona nie wiedziała jak się zachować, postała trochę na mojej kurtce i zeskoczyła sobie do klatki i zaraz ustawiła się znowu do głaskania.
Juz muszę po nie jechać. Odsuwam ten moment jak mogę, ale co zrobić.