Maffi wrócił do mnie z adopcji w czasie, gdy wybuchła epidemia kk. Przywlokłam wirusa osobiście z piwnicznego szpitalika, gdzie mieszkały 4 bardzo chore kocięta. Potem dwa w niezłym już stanie zostały wyadoptowane, dwa pozostałe nie przeżyły, były malutkie.
Epidemia w domu miała dość łagodny przebieg, zachorowało ich 9, pozostałe jakość się wybroniły.
Szczepione były wszystkie dorosłe, trójki 3 miesięcznych kociąt jeszcze nie zdążyłam zaszczepić. Mimo to przeszły infekcję bardzo łagodnie.
Dzień 1
W sobotę 27 września Maffi dużo spał, był mało aktywny, mało jadł. Nie wiem ile jadł wczoraj.
Dzień 2
Niedziela. Maffi nic nie jadł i nie pił. Spał.
Dzień 3
Poniedziałek - jedziemy do lecznicy. Maffi nic nie je i nie pije. Temperatura 39,5 st. Lekko odwodniony. Załzawione oczka i niewielki katar. Dostał kroplówkę, catosal, linco-spektn, tolfedine. Śluzówki blade.
Dzień 4
Wtorek - nie je, nie pije, ale jest nieco bardziej ożywiony. Zaczynam podawać strzykawką conwa. W lecznicy: temperatura 37,3 st; kroplówka, linco-spektin, catosal. Przy próbie pobrania krwi bardzo się zestresował. Nie znosi jakichkolwiek zabiegów przy sobie. Krwi nie udało się pobrać. Zalecono ogrzewanie. W brzuszku niczego nie stwierdzono, więc podejrzenie padło na jakieś ciało obce. Zaproponowano wykonanie usg.
Wnik - wszystko w normie.
Dzień 5
Środa 1 października - karmimy strzykawką. Ożywienie bez zmian. Ucieka od ciepłego: w kontenerku miał butelki z ciepłą wodą. W nocy spałam na elektrycznym kocu, aby miał cieplutko. Zawsze spał ze mną, ale teraz nie chce, za ciepło. Po raz pierwszy reaguje lekkim miauknięciem na podnoszenie, nawet delikatne. Lecznica - temperatura 37,3 st., typowe zewnętrzene objawy kk minęły, leki bez zmian, dodatkowo no-spa, na zgłoszenie o bólu. Odgłosy przelewania w jelitach. Udało się pobrać krew
Dzień 6
Czwartek. Zaczął sam jeść, bardzo mu smakuje intestinal i mokre i suche. Objawy bólowe lekko się nasiliły, ale reaguje tylko w przypadku podnoszenia. Nadal brak diagnozy. Temperatura utrzymuje się na poziomie 39,3 st. Lekko powiększone węzły chłonne. Wyniki testów felv, fiv i fip ujemne, z zastrzeżeniem, że testy nie są miarodajne. Od rana zaczął lekko pokasływać. Wieczorne badanie niczego nie ujawniło - drogi oddechowe czyste. Parę godzin później kaszel się nasilił i zmienił w mokry.
Dzień 7
Piątek. Jest coraz słabszy, ale je i pije. Porusza się pomału. Ze mną śpi, gdy koc jest wyłączony. Temperatura 39,3 st. Objawy bólowe nasilają się. Kaszle, ciężko oddycha. Badanie osłuchowe stwierdziło ciężkie zapalenie płuc. Konieczny byłby rtg, ale "na żywca" nie uda się, a nie wolno mu podać narkozy, bo prawdopodobnie nie wybudzi się. Do standardowego zestawu leków podano dexasone
Dzień 8
Sobota - nie zabrałam go do lecznicy. Koniec wożenia, stresowania, zastrzyki będę robiła sama. Wczesnym popołudniem pobrałam leki. Wieczorem zrobię zastrzyki.
Pod wieczór Maffi był bardzo słaby. Bardzo ciężko oddychał. Od czasu do czasu krzyczał krzykiem, nie miauczeniem). Leki podałam mu ok. 1,5 wcześniej niż zwykle dostawał, sądziłam, że mu troszkę chociaż ulży.
Zadzwoniłam do weterynarza. Werdykt - uśpić, nie męczyć, jemu już nic nie pomoże.
Nie potrafiłam. Siedziałam przy nim, płakałam, delikatnie głaskałam i co chwila ponawiałam próby układu o Jego Życie.
Przez moment myślałam, że się udało - sam zszedł z łóżka i poszedł do miseczki z wodą. Wrócił do mnie. Ułożyłam z powrotem na kocyku.
Kwadrans później, o 21.45 zaczął gwałtownie głośno walczyć o oddech. Minutę później zaczerpnął ostatni. Przegrał walkę.
Dziś pojechałam do lecznicy po dokumentacje, upewnić się, że uregulowałam wszystkie należności i po prostu porozmawiać. Dowiedziałam się, że Mafii był prawdopodobnie chory na białaczkę.
Szok.
