Kilka dni temu, wracajac z pracy spotkalam na swej drodze szczenie Owczarka niemieckiego. I tak mu sie dlugo przygladalam. Maluch toto byl jeszcze, moze ze trzy miesiace mial. No wiec, tak sie przygladajac psu temu jak nic widzialam Carodziejka. Ten sam zaplatany krok, ten sam ogon, z ktorym nie wiadomo co zrobic, wiec lata z tylu, ten sam zadek chybotliwy, ten sam durny wyraz pyska. Kolory tylko inne.
I tak sobie myslalam o tym psie, o tym kocie, az do dzisiaj. Dzisiaj uzyskalam pewnosc niemal.
Bo Carodziejek, to zarloczne bydle. Jak wtrabi swoje, to leci dziewczetom z miski wyjadac (Merci nie, bo Merci za probe przejecia koryta oczy wydrapac gotowa). Trzeba gada pilnowac i musztrowac. Dzisiaj tez, pozarl swoje i w dyrdy do dziewczecych misek. Czarodziej - warknelam ostrzegawczo. Na co Carodziejek jak na komende w tyl zwrot, na stol i... waruj przy misce

Lapki rowniutko, ogon wyprezony, nos zwrocony w kierunku sladu zapachowego. Za chwile dupa mu sie unosic poczela... "lezec" warknelam. Dupa pac o blat i lezy
Poczekalam az dziewczeta od misek odejda i mowie "no idz". Carodziejek wyprul jak z procy do sprawdzania koryt.
I tak sobie mysle, ze Carodziejek, to kolejne wcielenie psa Cywila. Tylko mu rozum gdzies po drodze zaginal.