właśnie przeczytałam, że nie ma już Jeremiego [*], odszedł tak, jak napisała Ania, za szybko, bo po cóż walczyć, jeśli nie miał ani domku ani nadziei na chwilę miłości człowieka...
od niedzieli czuję powiew śmierci, najpierw u AgiPap maluszek Kiwaczek, potem drugi, Pelcia u Ptok, wczoraj wracając z pracy ściągałam z jezdni kotka, musiał dosłownie parę minut wcześniej zginąć, dobrze,że nie cierpiał , śmierć przyszła nagle-to podobno przywilej, jak niektórzy mędrcy mawiają- nagła śmierć uchrania od cierpienia, miał dobre życie prawdopodobnie (wyglądał na kotka domowego, zadbany, piękna sierść, sylwetka)i dobrą śmierć, jeśli miał zginąć pod kołami aut. Jeremiemu nie dane było odejść bez cierpienia, nie dane było mu dobre życie, nawet chwila radości w cieple własnego domu....
nie chciał być z człowiekiem, ale to nie znaczy ,że nie byłoby mu dobrze obok , uraz mógł byc wynikiem działalności "człowieka", stąd ten opór w oswojeniu-ja mam takiego kotka jednooczka, żyje sobie obok nas, trafił jako niespełna roczny kotek z urazem oka tak strasznym,że że natychmiast musiał mieć usunięte oczko i mimo,ze jest z nami 3 lata, nie ufa człowiekowi (czasem pozwala dotknąc sie leciutko tylko mnie), bo pamięta czym jest ból przez niego zadany... rozumiem Jeremiego, rozumiem także dlaczego tak szybko odszedł, kąt w schronisku to nie kąt we własnym domu...
