Każdy wdycha to co lubi
Jam wczoraj nawdychała się oparów zeźlonych na świat cały interesantów to i mnie udzieliło się. Coś wisiało w powietrzu i vapowała w około. W domu TZ-towi się dostało pytanko za nie umycie kuchenki. Oczywiście kuchenkę upierdzieliłam ja, gotując jego

zupkę. Dołożył swoje i Vipuś , co sobie spokojnie

siedział na blacie pilnując mej roboty. Warzywka obrać, ziemniaczki oskrobać (tutaj Nela uczestniczy bardzo bo uwielbia obierkami się bawić), mięsko oddzielić od kosteczki... Solić akuratnie płyn miałam jak do mnie dotarło ,że jakby się coś fajczyło. Nos mam konkretny to i niuch jest konkretny. Wącham, powietrze wciągam, oczami strzelam czy to nie kontakt tli się. A to ...Vipusiowy ogon osmalały płomyki. Ten spokojnie siedzi i w ogóle nie czuje podsmażania. To nie pierwszy raz radośnie pcha swą kończynę pod gary. Machnęłam ręką ku przestrodze, podbiegłam (jesli można tak nazwać szybki ruch w kuchni małej jak dziupla) i wszystko mi się wysypało. Duża część pod płomień . Nie muszę mówić jak capiło futro uprażone z solą. Ale kota uratowałam. Brawo ja! Potem się jeszcze deczko wywaru się wylało. Potem się wyparowało. Doczepiło kilka kłaków.... Umyć wieczorem nie miałam jak bo wsio gorace było. A potem uschło na ameny.
Obłudnik zapytał mnie kiedy ostatnio szorowałam ten mebel.

I tutaj siebie zaskoczył bo to było w poprzednia sobotę

Tom ja stwierdziła ,że nawet pytać się go nie będę kiedy mam wyszorować palinki po jego pichceniu zupy.

Niech mi przypomni kiedy ją jadłam

A potem rozkręciłam się i poleciałam o myciu kibelka, brodzika, kurzach ,szafie... Dobrze mi szło.

Złość uszła ale to nie było rozsądne. Nie warte niczego. A los poszedł dalej. Uwieńczeniem było zawieszenie się telewizora. I dekodera. O ile moje ględzenie jest przyjmowane mimo uszu (jestem pewna ,że wyłącza się machanizm słuchowy) o tyle awaria tak ważnego domownika przyprawiła o nerwowy zawrót głowy. TŻ-t jest wielkim wielbicielem telewizji i dla niego świat bez niej nie jest wart istnienia. To już nerwy naruszyło mu srodze. Piloty insze poszły w ruch. I resetowanie było kilku krotne. I macanie. I wreszcie do pracy na nockę musiał pójść rzucając mi tylko chłodne "do widzenia". Jeszcze zajrzał jednak , kable docisnął , odpalił bez skutku i znikł.
Przyznam szczerze ,że NIC nie zrobiłam. Mówię tutaj o szorowaniu kuchni.

Mnie tam ona nie zawadza.

W sobotę zrobię co mam zrobić. Odpowiedziałam za to na maile, pozerkałam na wiadomości w necie, zapakowałam żarcie futrzane , zgoniłam Vipka z lodóki i poszłam drugą turę karmienia obsmyczyć. Koty czekały. Jeszcze woda dla ptaków na dzionek kolejny naszykowana została. Miski kocie pomyte. Sprzątnięte zostało
danie dnia tzn zostawiony kotom makaron z pomidorówki plus marchewka skisła i obskubany grzbiet kuraka. Wracam do domku. Pani Tereski nie ma

Myślę o niczym. Ulubione zajęcie. Nagle mnie olśniło.

W sprawie telewizora i dekodera znaczy się. Zastanawiałam się chwilkę czy nie dzwonić do operatora ale nagły błysk mnie pacnął w szare komórki. W domu sprawdziłam...baterie w pilocie. Może nie działąją już? A może coś nie tak? I było! TZ-t coś tam grzebał i je źle powsadzał. Może spadł? Pilot nie Janusz. Odwrotnie plusy i minusy wciśnięte zostały i to to rozłożyło na łopatki sprzęt. Znów blondynki górą

. Nareperowałam telewizorek. Co tam szorowanie usmażonej soli! Jest telewizja u nas w domu! Nikt mi nie podskoczy!
