Przypomnę o ostatnim dniu głosowania na Misterka Miau w dziedzinie oczek .Zachęcam mocno!
A teraz będzie jak kociarz jechał do kociarza. Historia wspólnej, małżeńskiej wyprawy innej niż z kotami do weta czy z łapką na polowanie. Czy na kastrację wożenie.
Ranek zaczął się od biegusiowego nastawienia ciasta na racuchy z jabłkami. Nie, mydlę Wasze oczka piękne. Najpierw koty dostały żreć. Potem kotom dzikim naszykowałam gary. Dopiero ciasto zrobiłam licząc ,że przez czas mojego biegusiowania z kateringiem wsio urośnie. I urosło. Jak cholera. A na środku gara przykrytego gałgankiem było wdepnięcie. Vipuś schodził z parapetu by buzi mi dać i jednym ciągiem mu się poszło. Nawet nie zauważył jak mu się miękko pod stopką zrobiło.
Jedziemy. Rzeczy zapakowane, leki zapakowane, Pani Teresa dostała wyprawkę na dzionek następny, całuski rozpodane, racuchy zapakowane. Jedziem. Jeszcze tylko w telefon adres wpisałam co by jechać po sznurku. Na
gi-pi-esa. Bo my mamy tendencje do błądzenia. Okrutną tendencję. Złośliwie lekkawo pytam TZ-ta co z jego sprzętem się dzieje. On sobie sprawił swego czasu. Zaparł się jak osioł. A mimo to na moim telefonie jazdy urządza się. Się mąż obruszył i burknął tylko ,że pod fotelem samochowdym spoczywa. Zła jestem na niego ile razy sobie przypomnę historię zakupu. Uparł się był sprawić sobie jakiś GPS zezłoszczony kolejnym kluczeniem. Sprzedawca wyczuł desperata i wcisnął mu pierwszy lepszy. Za mały ekran na oczki za słabe. Za małe przyciski by
paluchamy urobionymi pracą sobie poradzić. A ciągłe poprawianie ekranu by lepiej widać było ciągle ten ekran przesuwał. Lub wygaszał. Dotykowe było a palunie nie nawykłe do oszczędnych ruchów. Ale to wszystko wyszło w drodze jakeśma jechali do Płocka dziewiczym rejsem z nowym sprzęciorem. Dzięki obecności upragnionego GPS-a pierwszy raz bez problemów mieliśmy dojechać i wrócić. Wedle wizji janusza. Dojechać jakoś dojechaliśmy. Ale wracając był horror. Wyprowadził ci był on nas na jakiąś obwodnicę. GPS znaczy się. Drogowskaz "Warszawa" uratował nasze nerwy i wiarę ,że jednak dobrze nas wiedzie. Ale ten choler cięgiem jęczeć zaczął
skręć w prawo... za 300 metrów zawróć i skręć w prawo... za 500 metrów zawróć i skręć w prawo... skręć w lewo a potem skręć w prawo... No żesz można oszlaeć. Wreszcie małż wyłączył paskuda. W domu zainteresowałam się w czym rzecz. Rzecz był błaha. Janusz w miejscu "dom" wprowadził był dane zamieszkania mojego...Ojca. I to
w prawo skręć było kierunkiem na ....Milanówek. Przyznam ,że na długo zamarłam z podziwu nad tym faktem. Toż on mnie przerósł. Jam jeszcze swojego adresu nie zabyła nigdy. Choć zdarzyło mi się bloki pomylić i do obcych drzwi klucze wsadzać .

Tak, tak...na trzeźwo było. Nawet zarejestrowałam ,że ta klatka dziwna deczko jest. Ale zwaliłam to na zmęczenie.
No, dobra. Wracając do tematu Milanówka. Bom nie skończyła. A temat bez wprowadzenia nie ma sensu. I bez zakończenia. No więc unikalnosć
dżipsika Janusza wyszła w całej okazałości przy próbie kasacji . Okazało się ,że nie umiem "na zdrowy" rozsądek zmienić adresu domu naszego na prawidłowy. TZ-t nawet nie podjął takiej próby.

Wysłałam wreszcie Janusza do sprzedawcy, który takoż sobie nie poradził. Tylko zostawił sprzęt by wysłać do inszego specjalisty. Wrócił już z dobrze wprowadzonym adresem ale zaległ w zapomnieniu.
Ale wracając do tematu. No więc ... kociarze do kociary pojechali przy użyciu mojej rozumnej komórki. Włączona na sygnał Janusza w miejscu odpowiednim, prowadziła nas przez drogi wąskie i mocno urokliwe. Załączenie nastąpiło w okolicy stacji benzynowej, na której piwo chciałam zakupić. Ale mnie małż zgasił ,że sklepów tam po drodze dostatek będzie a on taragać tyle czasu w cieple nie będzie płynu. Wstrząśnie mu się płyn drogocenny i nagrzeje.

O tym czy i gdzie te sklepy były...to już inna historia. Ale mord w oczach miałam.
Ale wracając do tematu. Jedziemy sobie tymi drogami. Jedziemy...jedziemy... Już nawet wron nie widać. Gipsik milczy. Tylko przed ważnymi skrętami czy prostymi daje głos. Ale z reguły nie wysila się. Pusto. Sklepów, budynków mało. Tylko nieliczni ludzie , pewie z braku piwa,w polu robią.

Na ekraniku wreszcie widzę ,że zbliżamy się do rozjazdów. Gadam o tym do Janusza. Czekamy aż odpowiedni kierunek nam zapoda, TZ-t zwalnia by sprzęt miał czas język rozwiązać. Bo już tak było ,że Janusz był szybszy niż gadka. Tośma pojechali w poszukiwaniu zaginionego zakrętu prosto.

Dojeżdżamy do rozdroża i pada zdanie " jedź prosto". Mąż przepuszcza inne autko a my zerkamy na te drogi przed nami. "Prosto" to marna drożyna co idzie ku horyzontowi. Ruszamy i TZ-t ...skręca w prawo

Drę swoje usteczk ,że prosto to prsoto. Dlaczego w prawo?! Na komórce wsio zamarło. Już widziałam jak elektrody połączenia sobie rwą ze zdziwka. Raptem kilometry i czas się wydłużyły. A ten jedzie. Ględzę by zawracał bo PROSTO miało być. Pada jedno zdanie i oklapłam
Jadę przecie prosto. Prosto główną drogą !(asfaltem znaczy się)