Wróciłam dopiero co od swego lekarza. Ogólnego, co ciśnionko i watróbkę kontroluje. Mam wrażenie ,że ja ostatnio nic nie robię tylko dygam z różnymi problemami. Ale jak trzeba to trzeba. Leki mi się kończą. A bez leków nerwy mnie wykończą.
Przytomna jestem mało . To zwykły mój stan. Jednak ostatnio jestem mega przytomna.
Ogarniam chatę. Powolutku, w miarę swych możliwości. Latam ze ścierą. A nawet dwoma. I raptem jedna mi znikła. Cholera jasna ,zapadła się. Chodzę "po śladach" i nic. Nie ma. Zeszmaciła się szmata w niebycie. Prosze dziecięcia by
zerkła za zaginioną szmatą bo ja ślepa ni jak jej nie widzę. Zbywszy problem poszłam do kuchni gary ogarniać. Nie ma to nie ma. Słyszę wołanie jakoś tak przyduszone
Mamo zerknij na klatkę ?
Gdzie?
Na klatkę.Lecę do pokoju córki i zerkam na klatkę. Klatka jak klatka. W środku siedzi Beza. Na klatce manele córki leżą.
Odzywam się więc lekko poirytowana
Co ty na tej klatce widzisz ?Słyszę przyduszoną odpowiedź córki
Zerknij na klatkę, przecież mówię.Dopiero załapałam ,że jej nie ma w pokoju tylko na pecie siedzi. Na klatce schodowej blokowiska. I tam miałam zerknąć.
Zerknęłam. Szmacior leży i wszystkimi rogami się śmieje.
Dla mnie klatka jest tylko jedna. Kocia.
Mój umysł nie ogarnia tak szerokiego asortymentu
