Jest nowy kot na kotłowni. Jest.

Znów go widziałam. Gapił się na mnie zza płotu.Jak trzęsącymi się z nerwów łapkami chciałam mu jedzenie przełożyć to znikł. Bojący jakiś i dobrze.Ale mógł sie choć nachapać troszkę.Zaraz odeszłam ale jego porcja jest nie ruszona. Tam są budki (nas troje

,dzięki za polarki) więc ma gdzie się skryć.
Wczoraj z Lilą i Luckiem u weta byliśmy.Lucuś sobie ucho wyzemłała. Wet nic nie uwiadził w nim i na nim ,pogrzebał, poświetlił...nic.Ale futra nie ma.Mamy smarować na wszelką wszelkość. Lilunia już lepiej.Jeszcze 4 dni antybiotyku. Oboje w domu takie krwiozercze lwy
som a u weta cisi i spokojni.
Szyszuni oczko ciągle łzawi.Nie wiem co jej jeszcze podawać.Uraz oka był poważny.Bierze uodparniacze. Ma niedługo zabieg ( w poniedziałek) i troszkę się martwię. Żwir kicha.Moje podawanie mu uodparniacza przyniosło "normelny" efekt.Kot spierdziela aż kurz się unosi na mój widok.Przestał mnie nawiedzać nad ranem.Tylko na jedzenie nie obraził się.
Misio jakby obciął się z jedzeniem Martwi mnie to również. Nie wiem co mu podawać. Zrobił się z niego jojczący terrorysta.Jak płacze to z reguły po to by go wygłaskać lub na kolana wpuścić.Trzeba zachować jednak regułę jasno przez niego określoną :głaszczemy na drapaczku, na kolanach trzymamy rączki przy sobie.
Głowa mnie boli.Dlatego pewnie post najeżony zamartwieniami i jekami. Apteka nawet była dziś przeciw mnie.Skończyła sie promocja moich leków.