



Odwiedziny Izy przypomniały mi o sierpniowym konkursie na Miss i Mistera. Z kilku powodów nie biorę w nim udziału, ale chciałabym Wam opowiedzieć o paru krówkach i pingwinkach, które przemknęły przez moje życie.
Dzisiaj o Madi vel Brudasku. Koteczka o pięknych, przymkniętych oczach , patrząca na świat spod rzęs-jak Marlena Dietrich-nie miała łatwego życia. Przyszła do mnie na działkę któregoś zimnego już dnia. Nie pamiętam czy była to jeszcze jesień czy już zima. Jak zwykle karmiłam koty przychodzące do kociej stołówki na mojej działce(wtedy jeszcze karmiłam tylko w jednym miejscu) i pojawiła się ona. Weszła ostrożnie, ale nie bojaźliwie. Widać było,że koteczka zna swoje możliwości i swoją siłę, że nie jest to młódka. Zaprosiłam ją na posiłek. Podeszła spokojnie i zjadła ze smakiem wszystko z miseczki....spojrzała na mnie i poszła. Na następny dzień zajrzała, może sprawdzając czy to aby się jej nie śniło i wydawało mi się,że się uśmiechnęła na widok pełnej miseczki. Tak upływały nam zimne dni. Czasami Madi zostawała w którejś z szafek przystosowanych na potrzeby kociastych. Nazywałam ją wtedy jeszcze Brudaskiem, bo w porównaniu z Babusią była niedomyta. Wiosną poznałam dotychczasową historię Madi. Wędrując niespiesznie przez alejkę,którą zwykle nie chodziłam zauważyłam na jednej z działek znajomą kocinę. Okazało się,że ma ok.12-13 lat. Z czasem zorientowałam się,że "obsługuje"(myszy itd) kilka działek i wszyscy bardzo ją "podziwiają", że taka mądra, łowna. Nie miała jednak swojego miejsca w postaci budki, nikt nie chodził zimą codziennie ją karmić. Mogła liczyć na jedzonko raz w tygodniu i miejsce w komórce, ale bez słomy czy siana...po prostu miejsce na deskach i już.Oczywiście miała dzieci, które najczęściej nie przeżywały zimy. Teraz miała nie mieć dzieci, bo "podawano" tabletki.....Na czwartym zdjęciu Madi wtula się w swoje dziecko. W tym samym miejscu parę dni później zobaczę martwe, mokre ciałko dziecka kotusi..."utopiło się".


edit:literówka