
Ku pokrzepieniu serc: Na posesję moich rodziców wprowadziła się dzika kotka. Zajęła stryszek nad pomieszczeniem gospodarczym i tam się okociła. Moja mama słynąca z miękkiego serducha dla futrzastych przygarnęła młode i "chowała" je w domu. Niestety kocia mamusia ani myślała się usocjalizować, jedyne na co pozwalała to karmienie, ale nawet wtedy lepiej żeby nikogo nie było w pobliżu, bo zaraz syki, pazury i latający ogon. Gdy przyszła sroga zima moja mama zabezpieczyła jej stryszek, ale i tak za ciepło tam nie było. Kita widząc, że młode mieszkają w ciepełku i tylko od czasu do czasu na krótki spacerek wychodzą na mróz , z czasem zaczęła podchodzić bliżej drzwi wejściowych do domu. Później spędziła noc pod drzwiami, ale ani myślała wejść do środka. W końcu przy naprawdę dużych mrozach udało się ja przekonać do wejścia do domu, ale i to bez dotykania, patrzenia i w ogóle byle z daleka. A terazzzz... przyjechałam wczoraj do rodziców i co widzę, w moim starym pokoju króluje Kita vel Mania i ani myśli się ruszyć. Wywala brzucho do głaskania a gdy jej "ofiara" przestaje choć na chwilę zaraz jest parskanie i inne oznaki niezadowolenia





