Dziś rano, wychodząc do pracy, zdecydowałam, że zostawię dziewczynki razem w salonie, bo nie miałam serca dalej ograniczać im przestrzeni życiowej.
Zamknęłam sypialnię pozostawiając do ich dyspozycji resztę mieszkania...
Wracałam do domu z duszą na ramieniu...
No i chyba było wszystko ok

. Mieszkanie całe, doniczki się nie posypały, żadnych śladów walki, czy rozlewu krwi.
Niuniunia na mnie syknęła w przedpokoju, a Gagunia wybiegła jak strzała na galeryjkę

.
Nie zauważyłam też u dziewczynek jakiejś niechęci czy złości, że cały dzień spędziły razem

.
Po kolacji natomiast dostarczyły mi uczty dla oka

.
Bawiły się razem piłeczką podając ją sobie łapkami i razem się za nią uganiały!
Cudne to było!
Później, gdy znudziła im się piłeczka, zaczęły przyskakiwać do siebie jak dwa jelonki łapiąc się łapkami za główki i ganiały się jak opętane po całym mieszkaniu

(poza sypialnią

).
Teraz się położyły zmęczone, ale nie razem

. Gagunia na kanapie, a Niunieńka okupuje fotel

.
Praktycznie nie widzę już wrogości w ślipkach Niuniuni, mało też dziś już było syków i ze 2 warknięcia

.
Moim zdaniem, laleńki zrobiły w ciągu ostatnich 3 dni ogromny postęp i wszystko wskazuje na to, że będzie coraz lepiej!

.
Jutro będziemy miały benka, więc może i sikusianie jakoś się unormuje

.
Jestem dobrej myśli!
PS - Nordstjerna, może to kropelki Bacha zadziałały ze spóźnionym zapłonem?
