pibon pisze:Ty sama pieknie piszesz. Masz swoj styl i jest on magnetyzujacy i bardzo sie dobrze Ciebie czyta.
A czy Ty nie napisalas juz jakies ksiazki do szuflady czy opowiadan przypadkiem?
Dzięki
Nie nie namodziłam niczego cichcem w szufladzie zostawiając. Może warto by było zebrać "dzieła" z wątków
Tylko jest tyle innych już istniejących pięknych książek i opowiadań, że kto by to wydał.
Wiecie, że karmię wiewiórki. Co dzień donoszę orzechy i napełniam zbiorniczki z wodą. Moje takie zboczenie drobne w opiece nad okolicą. Koty, ptaki, przenoszone ślimaki by nikt nie zdeptał, szczurek i ...wiewiórki. Mało je widzę. Jak jestem wcześniej niż zwykle widuję dwie biegające małolaty. Głowami w dół zapitalają po pniach. Jak batmany przeskakują z wiotkiej gałązki na drugą. Prawdziwe dzieci. Jakże one nie różnią się od ludzkich. Kłótnie, awanturki, zaczepki, śmiechy i radosne okrzyki. Lubię stać i przyglądać się, słuchać.
Pisałam już o młodziusich dzięciołach. Jakże byłam zaskoczona ,że prowadzą sobie rozmowy między sobą. A pukanie w drzewa nie jest jedynym odgłosem jaki wydają.
Wracając do wiewiórek.
Wczoraj wyszłam jak zwykle na katering. Niedziela. Spokój. Ludzi mało, aut mało. Urlopy. Dochodząc do wiewiórkowego stanowiska zauważyłam mała wiewiórkę siedzącą na pniu. Już pięknie ofutrzona. Kolorem tak ślicznym, że nie jeden ludzki rudzielec mógł jej pozazdrościć. Zawołałam. Podeszłam szybciusio wykładając orzechy i bystro wodę nalewając w większy pojemnik. Małe odpuściłam bo mi zależało by nie spłoszyć stworzenia. Te mniejsze pojemniczki stoją pod krzakami by ptaki i jeże mogły mieć bezpieczne dojście. Nagle coś zafurczało w konarach drzew. Wielka wrona siwa wystartowała ku drobnicy. Narobiła szumu wiele i dzięki temu dziecko wyrobiło się z ukryciem. Wpadła w wiotkie krzewy obok rosnące. Z jaka precyzją i gracją bujała się na gałązce tak marnej, że dziw, że nie pękła. Skulona czekała. Ja też. Po krakało sobie wronisko, naklęło i odpuściło. Nie zauważył w gąszczu liści przyczajonego rudzika. A maleństwo odczekało chwilę , i ku mojemu zdumieniu, nie uciekło w bezpieczną gęstwinę, tylko bujając się na witkach zeszło na ziemię. Skulona na ziemi podbiegła do najbliższego pojemniczka z wodą i łaputką zaczęła je przechylać szukając wody. Akuratnie, cholera, w tym pusto było. Bom dała nogę by jej nie straszyć więc nie uzupełniłam. Ale obok był inny i z niego z lubością maleństwo wypiło. Deczko siorbiąc, jak to bachorki. Gdy pragnienie zostało ugaszone pobiegła czepiając się kory ku górze. W bezpieczne parasole igieł i plątaniny konarów. Dolałam zła na siebie ,że od razu tego nie zrobiłam. Dziś dostawiłam głębiej jeszcze jeden. By każde mniejsze stworzenie mogło napoić się.
Jest sens wystawiania wody w każdym miejscu. Taka susza zabija. A nas nic nie kosztuje nalanie kubeczka wody , która ratuje życie.